TYP: a1

Najdziwniejsze żeglarskie gadżety

poniedziałek, 1 lipca 2019
Anna Ciężadło

Wbrew temu co twierdzą szczury lądowe, żeglarz też człowiek. I też lubi gadżety, które mogłyby umilić jego żeglarski los. OK, fakt: ktoś, kto jest na tyle szalony, żeby co roku spędzać urlop na łódce (co z niejako definicji jest zaprzeczeniem komfortowych wakacji), ma raczej skromne wymagania. O ile jednak bez wanny, zmywarki, czy nawet szybkiego wifi można się jeszcze jakoś obejść, o tyle napój powinien jednak być schłodzony. W końcu są pewne granice...

[t][/t] [s]Fot. Pixabay[/s] 

No właśnie, gdzie przebiega granica absurdu? W którym miejscu kończy się „fajny gadżet” a zaczyna totalnie idiotyczny pomysł? Zapewne każdy stawia tę granicę w innym miejscu, dlatego z góry przepraszamy, jeśli nasza subiektywna lista gadżetów, znajdujących się właśnie na rzeczonej granicy, urazi czyjeś uczucia.

 

Podświetlenie pokładu

Iluminacja pokładu wygląda bardzo prestiżowo. Wręcz epicko, jak mówi dzisiejsza młodzież. Co prawda, esteci twierdzą, że taka dekoracja trąca lekko wiejskim tuningiem, ale patrząc na zdjęcia podświetlonych wieczorem pokładów można dojść do wniosku, że zwyczajnie się czepiają.

 

Co więcej, jeśli zmęczeni wracamy wieczorem z tawerny do zatłoczonego portu i niezupełnie pamiętamy, w którym miejscu zaparkowaliśmy łódkę, takie podświetlenie może stanowić dla nas cenną wskazówkę. Oczywiście pod warunkiem, że tylko my takie mamy.

 

Iluminacja to z pozoru bardzo fajny bajer: nie zżera wiele prądu, bo oparta jest na ledach, nie zabiera miejsca, a uruchamiamy ją jednym pstryczkiem.... po czym szybko wyłączamy. Bardzo szybko.

 

Dlaczego? Bynajmniej nie z wrodzonej skromności, która nie pozwala nam szpanować wśród żeglarskiej braci. Powodem są muszki, komary, żuczki i inne sześcionogie żyjątka, którym też bardzo podoba się nasza iluminacja. I chętnie przyjdą/przyfruną/przypełzną, żeby przyjrzeć się jej bliżej. No a skoro już będą w okolicy, to zapewne spróbują wejść na pokład i zostać z nami na dłużej; a przy okazji nieco się posilić.

 

Schładzacz napojów

Jak już wspomnieliśmy, istnieją napoje, które z całą pewnością powinno się spożywać po schłodzeniu. Tradycyjną metoda utrzymywania niskiej temperatury tychże jest przywiązanie ich cumą i umieszczenie w wodzie. Ewentualnie nabranie kawałka morza, tudzież jeziora do wiaderka i zrobienie z niego prowizorycznej lodówki (no co, w eleganckich restauracjach w ten sam sposób schładza się szampana).

 

Oba te patenty nastręczają jednak pewnych trudności. Pierwszy z nich jest możliwy do przeprowadzenia jedynie na postoju, a poza tym wymaga wystawienia warty – w końcu taki samotny napój mógłby, zupełnie niechcący, „odpłynąć”. Druga opcja wiąże się z kolei z koniecznością regularnego wymieniania wody, a przecież jesteśmy na wakacjach, więc komu by się chciało?

 

Rozwiązaniem tych palących ludzkość problemów ma być estetyczny, pokładowy schładzacz kubków. Urządzenie wykorzystuje zjawisko schładzania termoelektrycznego, wyposażone jest w gustowne, niebieskie ledy, a można je zamontować w miejsce „zwykłego” kubka na napoje. Jest jednak pewien problem: urządzenie schładza dokładnie jeden kubek (lub jedną puszkę) naraz. A samotni żeglarze to jednak mniejszość.

 

Rower do bakisty

Tak, dobrze przeczytaliście. Zmieści się. Jak to możliwe? Cóż, producent postarał się, by rower dało się skompresować do rozmiarów parasola. Na dodatek jest to sprzęt naprawdę ładny, co akurat nie powinno nas szczególnie dziwić, ponieważ jego projektantem jest pewien Włoch. A mieszkańcy słonecznej Italii słyną z pięknych samochodów, torebek, butów, garniturów, i tak dalej.

 

Faktem jest, że posiadanie takiego roweru rozwiązałoby wiele problemów logistycznych, z jakimi spotykają się żeglarze, patrzący z lekką zazdrością na kolegów przemieszczających się barkami, na których spokojnie zmieści się kilka rowerów, pozwalających poznać nie tylko port i jego najbliższe otoczenie, ale też nieco dalsze okolice.

 

Ludzie polegający na żaglach nie mają zwykle tego komfortu; nie zawsze cumujemy tam, gdzie byśmy chcieli, a dostanie się do tego miejsca wymaga albo odbycia długich spacerów, albo wynajęcia lokalnego środka lokomocji (którym bywa osioł), albo polegania na dobrym sercu tubylców, którzy litościwie zechcą nas wziąć na stopa.

 

Dlatego też składany rower byłby naprawdę, ale to naprawdę świetnym rozwiązaniem. Pozostaje tylko jedna kwestia, a mianowicie: koła. One się nie składają. I nie zmieszczą się do żadnej bakisty. Cóż, pozostaje osioł. Albo autostop. A w ostateczności – własne buty.

Tagi: gadźety, napoje, żeglarstwo
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 29 marca

S/y "Stary" z załogą Śląskiego Yacht Clubu pod dowództwem Jacka Wacławskiego opłynął Przylądek Horn; w trakcie rejsu "Stary" m.in. odwiedził Stację im. Henryka Arctowskiego.
sobota, 29 marca 2003
S/y "Asterias" pod dowództwem kapitana Marka Sobieskiego opłynął Przylądek Horn.
wtorek, 29 marca 1988