ALBORAN POLECA Wszechwładny - Kapitan niszczący tych, których nie lubi

wtorek, 9 lutego 2016
kpt. Krzysztof Sieradzki
Wziął do ręki linę i zaczął ją zwijać w tak równe pętle, jak tylko potrafił. Każdy kolejny zwój oddzielnie dokręcał palcami, by lina układała się równo. Dłonie lekko drżały z przejęcia. Skupione na zadaniu oczy śledziły układające się pętle. Na jego skroni zalśniły pierwsze krople potu. Czuł na sobie bystre i bezwzględne oko kapitana.



Ostatnia noc była ciężka. Chłodne fale nadchodzące z ostrego baksztagu lewej burty zalewały kokpit. Co kilka chwil słony prysznic zraszał jego twarz. Przeciekający na szwach sztormiak chronił go jednak trochę przed bezpośrednimi uderzeniami wody. Co chwilę musiał przemokniętą rękawicą wycierać twarz, by odkleić zalewane powieki. Szorstki materiał ocierał brwi, nos, usta, a sól przyprawiała natarte miejsca o delikatne szczypanie. Kołysząc się na lekko rozstawionych nogach w takt poruszającego się pod nim pokładu, przenosił ciężar z jednej na drugą, harmonizując to z ruchem rąk opartych na kole sterowym. Z uwagą śledził dziób jachtu schowany za małym fokiem. Delikatnymi ruchami steru kierował go ku nieznanemu punktowi ukrytemu za horyzontem i cyfrą 80 na rudo podświetlonym kompasie.

Szczęśliwie, z każdym kwadransem odchodzącej nocy, wiatr słabł. Na koniec wachty sztorm był tylko wspomnieniem, a lekki wiatr pozwalał na osiągnięcie prędkości półtora węzła. Morze jeszcze pamiętało silne szkwały i rozkołysana przez wiele poprzednich godzin woda bujała statkiem, którego jedyny maszt rysował na niebie nieskładne zakrętasy. Do kokpitu weszła trzecia wachta i wspólnymi siłami postawiono grota. Jacht nabierał prędkości i ustabilizował swoje ruchy, przechylając się lekko na prawą burtę. Zabrał się więc za buchtowanie kłębowiska lin, będących efektem ostatniego manewru. Wziął fał w ręce.

Zaczął go zwijać w tak równe pętle, jak tylko potrafił. Każdy kolejny zwój oddzielnie dokręcał palcami, by lina układała się równo. Dłonie lekko drżały z przejęcia. Skupione na zadaniu oczy śledziły układające się pętle. Na jego skroni zalśniły pierwsze krople potu. Czuł na sobie bystre i bezwzględne oko kapitana.

- I co ty robisz?! – nagle usłyszał szorstki głos dobiegający zza pleców- No jak buchtujesz tę linę! To ma być buchta?! Nigdy nie pływałem z taką łajzą! Weź się w garść, chłopie.

Na te słowa pochylił się, skurczył w sobie. Uczuł ścisk w gardle, z trudem przełknął ślinę. Było mu przykro. Poczuł się samotnie na jachcie pełnym ludzi. Czuł na sobie wzrok towarzyszy podróży. Wzrok oceniający, krytyczny i jakże daleki.

Na tym właśnie rejsie ów młody żeglarz często zbierał takie cięgi od kapitana. Czasem może zasłużone, a czasem niekoniecznie. Kolega starał się, jak umiał. Raz wychodziło mu lepiej, a raz gorzej. Jak to w życiu. Z drugiej strony był na tym rejsie dla przyjemności. Był, bo chciał przeżyć nie tylko morską przygodę, ale pewnie i po to, by miło spędzić czas z nowopoznanymi przyjaciółmi. Często żartem mówimy, że nie jesteśmy tu dla przyjemności, a jednak to tylko żart. Każdy z nas uwielbia tę adrenalinę, ten klimat, ludzi morza. Przyjaźnie i wzajemne relacje. Wspólną pracę i odpoczynek po mokrej wachcie i w tawernach.

Po jakimś czasie, korzystając ze spokojniejszych okoliczności, zapytałem kapitana owego rejsu, dlaczego wyżywał się tak na tym koledze. Przecież nie każdy musi być orłem. Ten żeglarz i tak się mocno starał. Był dzielny i można na nim polegać. Zdziwiła mnie mocno jego szczera odpowiedź.
- Po prostu niszczę tych, których nie lubię – odparł.

Mnie szczęka opadła i „strzeliłem rybkę”. Myślę sobie, że lubienie ma się nijak do kompetencji żeglarskich. W zasadzie lubimy podobnych do siebie. Podobnie myślących, podobnie zachowujących się, mających podobne upodobania, podobne przekonania, hołdujących podobnym wartościom. Łączymy się w grupy podobnych sobie i wypływamy w morze w poszukiwaniu przygód. Normalną też sprawą jest, że czasem pojawi się wśród nas ktoś inny. Ot, znalazł nas w internecie. Było miejsce, więc przyjmujemy go do załogi. Może się okazać, że jest kompletnie od nas inny.

Czasem ta inność jest dla nas męcząca. Ale dlaczego nie pozwolić być komuś sobą? Dlaczego, zamiast zaciekawić się innym człowiekiem, kapitan znęca się nad kimś psychicznie? W warunkach zawodowych takie traktowanie człowieka można potraktować jak mobbing, co jest karalne.
Po kilku latach znów spotkałem tego samego kapitana i rozmawialiśmy o rejsach, pozyskiwaniu załóg, przyszłości i marketingu żeglarskim. Podzielił się ze mną ciekawą opinią, której ja kompletnie nie podzielam. W jego ocenie trzeba cały czas pozyskiwać nowych ludzi na rejsy morskie, bo płyną niejako „jednorazowo”. Nie wchodziłem w polemikę, każdy może mieć swój pogląd i nie musi być zgodny z moim. Ale gdzieś połączyły mi się te dwie opinie w jedną.

Jeśli ktoś uważa się za naj…, nie myśli o uczuciach innych, nawet nimi poniewiera dla uzyskania jakichś osobistych emocjonalnych korzyści (potrzeba czucia się ważnym, władczym), może w efekcie powodować, że ludzie pojawiają się na rejsie tylko raz. Potem szukają innych kapitanów, z którymi jest po prostu przyjemniej.

W mojej praktyce sprawdzają się zupełnie inne reguły, dzięki którym uczestnicy rejsów stają się przyjaciółmi i pływają potem razem przez wiele lat. Najciekawsze jest to, że gdy proponuję podzielenie się swoją wiedzą na ten temat z innymi, czuję ambicjonalne odrzucenie. Mam przekonanie, że kapitanowie/przyszli kapitanowie chętnie szkolą się z łączności, bezpieczeństwa, nawigacji, astronawigacji, ale w dziedzinie postępowania z załogą na jachcie czują się tak naturalnie kompetentni, jakby ta umiejętność spływała na nich wraz z milami morskimi, patentem i białą czapką. Zstępowała jak gołębica. Choć wszystkie opisane w moich artykułach przykłady, będące faktami, przeczą tej tezie.
Hołdujemy różnym wartościom, realizujemy swoje różne potrzeby. Może zamiast urabiać wszystkich na podobny kształt albo też przyklejać dziwne etykiety, zaciekawić się drugim człowiekiem i zapytać samego siebie, jak on to ma, że robi to, co robi?

To ciekawe…



TYP: a3
0 0
Komentarze