ALBORAN POLECA. Opanowany kapitan - historia pewnego rejsu

wtorek, 8 marca 2016
kpt. Krzysztof Sieradzki
Podczas trudnych warunków, na które każdy z nas może natrafić, najważniejszy okazuje się spokój i opanowanie kapitana. Od tego zależeć może sprawne działanie załogi, a w konsekwencji może czyjeś życie. Podczas dobrej zabawy zawsze powinniśmy pamiętać, że morze to żywioł, który wykorzystuje każdą naszą słabość.



Kiedy wychodziliśmy po południu z portu, z wyjątkiem prognoz pogody, nic nie zwiastowało kłopotów. Lewy baksztag ok. 3B niósł nasz jol na południe ku znajomym brzegom. Noc zapowiadała się całkiem spokojnie. Pełny fok i bezan oraz zrefowany grot niósł nas leniwie w wybranym kierunku. Może nawet za ślamazarnie, bo można było przy tym wietrze rozrefować grota i dodać sobie prędkości. Mimo sugestii załogi kapitan jednak postanowił trzymać się swojej decyzji. Na naszych kochanych opalach wszystko jest stare, stare też rozwiązania dotyczące techniki refowania. Wymagają większej sprawności fizycznej, większej obsady, sprawnego działania. Szła noc, a z nią nadchodziło to, czego nikt nie widział, a może kapitan przeczuwał. Zapas czasu był wystarczający na wolne sunięcie po morskich wodach.

Wachty pełniły swoje zadania prawidłowo. Kapitan mógł spokojnie oddać się w objęcia Morfeusza, licząc, że dzielna załoga dalej poprowadzi jacht bez zakłóceń. Około 20.00 jachtem zaczęło rzucać bardziej, zwiększył się przechył. Wiatr skręcił ku S, a siła jego wzrosła i wzrastała przez kolejne godziny. By utrzymać kurs, trzeba było iść bejdewindem. Wiatr tężał. Z każdą godziną dopadające nas fale były coraz wyższe. Coraz częściej zalewały pokład. Chłodna słona woda spadała co chwilę na sternika i asystującego mu obserwatora. Słabe, ledwo tlące się światła nawigacyjne pokazywały naszą pozycję innym użytkownikom morza. A było ich w tym miejscu sporo. Wchodziliśmy na tor wodny.

- Wstawaj, wstawaj – fok się zerwał. Te słowa jak kubeł wody rozbudziły kapitana. Zdjął nogę z koi, by postawić na gretingu i … poczuł, że jest mokry. Nie, on nie był mokry, on był zanurzony w wodzie. Gretingi pod pokładem lekko unosiły się na wodzie.
- Więc nie tylko żagiel, jeszcze mamy przeciek- przemknęło mu przez głowę. Do zmiany wachty jeszcze godzina. Potrzebne jeszcze ręce. – Proszę wezwać podwachtę na pokład.

Wystawił głowę na pokład, by ocenić, co dzieje się z fokiem. Zamocowany porządnie na sztagu powiewał jak wielka chorągiew, waląc swym okutym rogiem szotowym na prawo i lewo. Gdyby dosięgło kogoś takie uderzenie… Strach się bać!
Najważniejszy jest przeciek, najniebezpieczniejszy dla załogi jest fok. Zbudzeni ludzie zostali postawieni na nogi i ustawieni na stanowiskach. Najpierw ogarniemy przeciek. Pompa mechaniczna – nie chodzi. Może zasilanie za słabe. Włączamy silnik – pompa mechaniczna – nie chodzi. Jednego do pompy ręcznej. Słychać skrzypienie pompy – czuć, że nie zasysa. Gretingi w górę, w ręce garnki z kambuza, jeden czerpie, drugi podaje, trzeci wylewa do kokpitu! I naprzód!

Reszta na pokład. Przy tych 7 B ten grot, mimo że zrefowany, jest już niepotrzebny. Na stanowiska! Ostrożnie, z przodu łopoce fok. Przy wsparciu silnika zgrana załoga w mig uprzątnęła grotżagiel. Przechyły stały się mniejsze. Jacht powinien też mniej nabierać. Stukot garnków pod pokładem świadczył, że tam praca wre.

Czas rozprawić się z fokiem. Kapitan wraz z Jackiem złożyli szelki i poszli w kierunku dziobu. Nie takie proste, jak by się wydawało. Rozszalały wiatr nadaje wielkiej siły i prędkości rozbrykanemu fokowi. Jak zrobić, aby zadanie stało się bezpieczniejsze?
-Sternik! Ostro na wiatr, tak żeby fok układał się wzdłuż burt! Jacek! Do fału foka. Opuść do połowy! Zanim fok zaczął opadać, kapitan przekradł się po nawietrznej burcie, uchylając się od uderzeń foka, dostając raz po raz falę rozszalałego morza i kucnął przy sztagu na nawietrznej. Dziób co chwila nurzał się w morskiej toni. Mokra huśtawka byłaby może i przyjemna, gdyby nie zadanie. Gdy fok zsunął się do połowy, zaczął zaczepiać się o relingi i wanty, co utrudniało mu szalone wyczyny. Teraz wystarczył jeden skok na zawietrzną, starając się nie zsunąć po pochyłym pokładzie za reling. Uchwycić płótnisko i mocno przygnieść je do pokładu całym swoim ciężarem. Potem zrzucić resztę foka, zebrać go całego i nie pozwolić ani wiatrowi, ani morzu wyrwać go z rąk, nie dać się wyrzucić za burtę. Na zalewającą falę już nie ma jak zważać. Niech wali.

Na zawietrznej go nie zwiążą. Brodziliby ciągle w wodzie, bo tam najwięcej jej wchodziło na pokład. Chodząc na czterech, przeciągnęli go na nawietrzną i zamocowali na relingu. Po kilku chwilach pracy ledwo oddychali ze zmęczenia. Dalej już było prosto. Okazało się, że szekla puściła. Odnaleźli szoty, znaleźli wolny krawat. Do związania szotów z żaglem za pomocą krawata służy węzeł bimbombramszotowy. I tu sprawdził się doskonale. Sprawnie postawili foka i odpadliśmy tak szybko, jak się da, by zmniejszyć przechyły. Można było chwilę odpocząć.

Ale co pod pokładem. Praca wre. Garnek po garnku woda wychlustywana jest do kokpitu. To, że wylewają, to dobrze. Ale czy ubywa w zęzie? Jedno pytanie, jedna odpowiedź. Ubywa. Czyli co? Wieje 7 może 8 B, ale na morzu ma wiać. Fala jest, to na morzu też normalne. Sternik steruje, trzyma kurs. Żagle pracują. Jacht nie przeżaglowany. Statków w pobliżu nie ma. Więc co, siła spokoju i - wylewać wodę! I wybierali - aż wybrali. W trakcie zajęć nocnych, zgodnie z rozkładem wacht weszły świeże siły. Wypoczęci członkowie objęli ster, wymienili zmęczonych i dalej spokojnie zmagali się z morzem przez kolejne 4 godziny.

Historia, jakich wiele można opowiedzieć, z pokładu każdego naszego starego opala. Dwie myśli przychodzą mi przy tym do głowy.
Pierwsza to taka, że nasz Bałtyk i nasze stare próchno daje trochę w skórę. Jak się to skonfrontuje z charakterem pływania na cieplejszych morzach, to chyba można przyjąć tezę, że kto dał sobie radę na Bałtyku, ten da sobie radę wszędzie indziej. Tam może być tylko łatwiej.

Druga chyba ważniejsza. Kapitan. W takiej sytuacji mógł zareagować różnie. Ostatecznie nabierający wodę jacht, z niedziałającą pompą, z niesprawnymi żaglami na środku toru wodnego w nocy przy 7-8 B to nieciekawa sytuacja. Wystarczyłby zdenerwowany tembr głosu, niezdecydowane działanie, nerwowe ruchy i cała załoga mogłaby ulec panice. Załoga w panice może zrobić wiele głupot. Znamy to z historii wypadków morskich polskich jachtów. Aby wpaść w panikę, muszą być spełnione dwa warunki łącznie. Sytuację musimy odebrać jako zagrożenie i trzeba mieć przeświadczenie, że nie można sobie z nią poradzić. Skąd członek załogi ma wiedzieć, że tak jest? Od kapitana i starszych kolegów. W jaki sposób? Rozpoznaje to po drobnych gestach, słowach.
Morał: w sytuacji trudnej skipper musi umieć nie tylko opanować jacht, ale przede wszystkim swoje emocje.



TYP: a3
0 0
Komentarze