TYP: a1

Wulkaniczny rejs

piątek, 9 marca 2012
Wojciech Gajzler

Pod grotą na Vulcano
Tym razem za cel morskiej wyprawy zostały wybrane Wyspy Liparyjskie, dawniej zwane Eolskimi, mające sławę trójkąta bermudzkiego Morza Śródziemnego, gdzie śpiącemu bogowi wiatrów Eolowi nieroztropni awanturnicy skradli worek z wiatrami, co stało się przyczyną nagłych nieprzewidywalnych zmian pogody.

Nazwa “Wyspy Liparyjskie” pochodzi z greckiego słowa liparos („żyzny”). Dodatkowej aury akwenowi dodaje wulkaniczne pochodzenie wysp o charakterystycznym, stożkowy kształcie, które wyłaniają się z ponad 1000-metrowej głębiny morza. Co więcej, jeden z wulkanów na Stromboli jest wciąż aktywny, wyrzucając co kilkanaście minut strumienie rozpalonej lawy, stając się tym samym obowiązkowym punktem na mapie każdego rejsu. Już w starożytności żeglarze wypatrywali Stromboli, naturalnej latarni morskiej na drodze do Cieśniny Mesyńskiej. Także na Vulcano znajduje się czynny wulkan, przejawiający swoją aktywność już tylko jednak w formie wyziewów gazów - fumaroli.

Z Palermo do Alicudi

Lotnisko w Palermo położone jest malowniczo na samym brzegu morza. W niewielkiej odległości, po drugiej stronie pasa startowego znajduje się imponująca ściana skalna, służąca pilotom za świetny punkt namiarowy przy dobrej pogodzie. W sycylijskim słońcu ciekawy krajobraz wyspy od razu wprowadza w dobry nastrój i oczekiwanie na wspaniałe wrażenia. Palermo jest dużym miastem, otoczonym wzgórzami, z rozległym portem handlowym, ale stosunkowo małymi marinami. Znalezienie firmy czarterowej Saling Sicily udaje się tylko dzięki telefonowi, gdyż brak jakichkolwiek szyldów czy banerów wskazujących miejsce urzędowania firmy. W końcu okazuje się, że pierwsi napotkani na pomoście tubylcy to właśnie obsługa czekająca na

rys. J. Buczek
nasze przybycie.

Przekazanie jachtu to istny maraton, przeprowadzany z zadziwiającą skrupulatnością nie pasującą do wyobrażenia o mentalności południowców. Nasza łódka nazywała się eXtra i szczęśliwie taka była. Bavaria 40 Cruiser spisywała się bez zarzutu, poza marną manewrowością przy skręcie w ruchu wstecznym w kierunku lewej burty. Długi czas przekazania jachtu załoga wykorzystała na zrobienie zakupów, które uzupełniły nasze zapasy z Polski, Szczególnie warzywa i owoce dojrzewające w sycylijskim słońcu mają zasłużoną renomę doskonałego smaku, stąd powinny być nieodzownym składnikiem rejsowego menu. Nie gorzej jest z miejscowym winem z winogron ze stoków Etny.

Skoro świt ruszamy. Wieje dwójeczka, stawiamy żagle tuż za główkami portu. Po godzinie ze zdziwieniem zauważamy oddaloną aż o prawie 50 mil Alicudi. Bardzo wyraźnie góruje nad horyzontem, wydaje się być całkiem blisko. Za kolejną godzinę, mimo że nie ma zauważalnych zmian widoczności ani pogody, wyspa znika, a z nią także wysokie brzegi Sycylii. Przez wiele godzin płyniemy bez widoczności lądu. Wiatr się wzmaga i osiąga z baksztagu siłę 6 B. Zarefowani ślizgamy się na grzbietach dwumetrowych fal. Wszyscy rwą się do ekscytującego sterowania. Wreszcie pod koniec dnia znów pojawia się wulkaniczny stożek naszej wysokiej na 675 metrów wyspy, przykryty niezwykle charakterystyczną i stale się utrzymującą chmurą. Wiatr słabnie, a my znajdujemy miejsce do przycumowania przy małym betonowym pirsie. Wyspa położona najbardziej na zachód ma zaledwie niewiele ponad setkę stałych mieszkańców, a turyści docierają tu w śladowych ilościach, zatrzymywani na bardziej znanych Lipari, Vulcano, Salinie czy Panerei. Jeśli więc chcesz mieć pewność, że na urlopie nie spotkasz znajomych - płyń na senną Alicudi, porośniętą wrzosowiskami od których wywodzi się jej pierwotna grecka nazwa Ericusi. Badania archeologiczne wykazały, że wyspa była zamieszkana w XVII wieku p.n.e., a także w czasach rzymskich, około IV wieku p.n.e. W czasach panowania arabskiego nad tą częścią Morza Śródziemnego Alicudi bywała miejscem najazdów piratów. Dlatego mieszkańcy budowali swoje domostwa wysoko pod szczytem dawnego wulkanu.

Stromboli

Rankiem następnego dnia okazuje się, że pomiędzy głazami zaklinowała się rzucona na noc dodatkowa kotwica. Na szczęście jest płytko, można zanurkować i wyczepić ją ze skalnej szczeliny. Woda jest czysta, lazurowo-niebieska, przyjemnie ciepła, ale trzeba uważać, bo gdzieniegdzie pojawiają się parzące meduzy. Przepływamy obok Falicudi, otoczonej charakterystycznymi skałami wystającymi z głębi morza, z najbardziej spektakularną 67 metrową iglicą La Canna. Następnie kierujemy się w stronę Lipari, aby zatrzymać się na chwilę na kolejną kąpiel przy dawnej kopalni - wyrobisku pumeksu. Eksplorujemy okolicę, a nasz niezastąpiony Radek produkuje tymczasem bochny doskonałego chleba i jeszcze lepsze pizze. Najedzeni i żądni wrażeń postanawiamy ruszyć na noc w stronę Stromboli, aby obejrzeć erupcje wulkanu o wysokości 926 m n.p.m., którego podwodna część wznosi się z głębokości ok. 2300 m. Wybuchy Stromboli często mają postać seryjną i wyrzucają w powietrze lapille, bomby wulkaniczne oraz popioły. Ze stożka stale unosi się strużka dymu. Ostatni wybuch o znaczącej sile miał miejsce w 1933. W 2003 roku osunięcie się do morza lawy na ścianie wulkanu (Sciara del Fuoco) spowodowało lokalne tsunami. Wyspa jest mimo to zamieszkała przez ok. 600 mieszkańców, a na stokach wulkanu znajdują się uprawy winorośli. Noc jest bardzo spokojna, morze oświetla romantyczna poświata księżyca. Wytężamy wzrok i rzeczywiście regularnie co pół godziny obserwujemy kilkusekundowe rozbłyski na szczycie wulkanu. Zjawisko nie jest jednak specjalnie spektakularne. Dopiero po którymś kolejnym rozbłysku, gdy byliśmy już zupełnie blisko wyspy, polało się trochę lawy i było ciekawiej.


Widok na Stromboli z Panarea

Włoskie „dajdaje”

Panarei

Wczesnym ranem znaleźliśmy się u brzegów Panarei, siedziby wakacyjnej bogatych Włochów. Miasteczko jest urokliwe, zadbane i czyste, położone na wysokim brzegu, z wąskimi uliczkami i dwoma niedużymi kościółkami. Na szczęście nie próbowano wkomponować w architekturę nowoczesnych brył rezydencji, a na potrzeby rezydentów zaadaptowano istniejącą zabudowę. Niewątpliwym urokiem tego miejsca jest znakomity widok na Stromboli i grupę maleńkich bezludnych, skalistych wysepek na czele z Basiluzzo. Podobnie jak na innych wyspach minusem jest prawie zupełny brak plaży. Kąpiele czy snurkeling możliwe są z jachtów i łodzi zakotwiczonych blisko brzegu. Małych uroczych zatoczek, dostępnych często tylko od strony morza, nie brakuje. Po zwiedzeniu Panarei płyniemy na zachodni kraniec Saliny, aby zaznać rozkoszy morskich kąpieli. Właśnie tam znajduje się najciekawsze miejsce, charakterystyczne okno skalne przy Przylądku Perciato. Ciekawostką jest występowanie licznych podwodnych źródeł gorącej wody.

Dopiero późnym popołudniem udaliśmy się do największej mariny w rejonie Wysp Liparyjskich w Santa Marina. Mimo, że to jedyna marina z sanitariatami w rejonie, miejsc nie brakuje. Może to efekt dość wysokiej ceny: 80 euro za 12 metrowy jacht, ale generalnie jachtów jest mało, chociaż krajobrazy i pogoda wspaniałe. Miasteczko jest małe z ciekawym kościołem, tradycyjnie wąskimi uliczkami i zaledwie kilkoma restauracjami, W jednej z nich ze świetnym widokiem na wyspy jemy wyśmienitą kolację z owocami morza. Za czasów greckich Salinę nazywano Didyme („bliźniaki”), w nawiązaniu do dominujących nad wyspą dwóch charakterystycznych stożków wulkanicznych. Nazwa salina pochodzi z kolei od sztucznego basenu, położonego na południowo-wschodnim cyplu wyspy (Punta di Lingua), w którym w dawnych czasach produkowano sól z wody morskiej. Salina jest najbardziej urodzajną z wysp Liparyjskich. Znana jest m.in. z uprawy kaparów oraz winogron, z których produkuje się wino Malvasia. Następny dzień w całości poświęcam na wynajdywanie miejsc kąpielowych wokół zachodnich brzegów największej z wysp, Lipari, a potem Vulcano. Właśnie te rejony są najpiękniejsze widokowo. Wysokie brzegi schodzą niemal pionowo w morze. Najczęściej w tym rejonie wieją wiatry północno-zachodnie i akurat te brzegi nie są przyjazne do kotwiczenia, ale w czasie naszego pobytu jest spokojnie, więc możemy sobie pozwolić na rzucanie kotwicy blisko urwisk skalnych na 10-15 metrach. Eksplorujemy pontonem klika jaskiń, z których najdłuższa ma kilkadziesiąt metrów. Światła latarek i czołówek rozświetlają ciemności, wokół huczy morze, a my niczym Indiana Jones poszukujemy skarbów, a na pewno wrażeń. W zapadającym zmroku okrążamy Vulcano wykorzystując każdy podmuch bryzy do wypełnienie wiatrem naszych żagli.


Zachód słońca nad Falicudi

Vulcano

Centrum i północną część Vulcano zajmuje wulkan Fossa z kraterem Gran Cratere, w którym nadal czynne są fumarole, a na zachodzie z kraterem Lentia. Pierwszy zapis o działalności wulkanicznej wyspy pochodzi z końca V wieku p.n.e. Aktywność wulkaniczna miała tu miejsce także w następnych stuleciach. Ostatnia erupcja miała miejsce w latach 1888-1890. Rozpoczęła się od wyrzucenia bloków materiału zamykającego stary komin wulkaniczny. W miarę rozwoju erupcji wyrzucana była świeża lawa w postaci bloków, bomb wulkanicznych i popiołu. Eksplozje o różnej sile przedzielone były okresami spokoju, trwającymi od kilku minut do kilku dni. Nie było ani wypiętrzenia lawy, ani jej potoków. Na północnym skraju wyspy znajduje się mały wulkan Vulcanello (123 m), który wyłonił się z morza podczas erupcji w 183 r. p.n.e. i dopiero stopniowo połączył się z główną wyspą. Sporadyczne jego erupcje trwały aż do 1550. W starożytnych czasach wyspa zwana była Termessa. Po rozszerzeniu się kultu boga ognia Efesto nazwano ją Hierà (poświęcona Efesto), ponieważ uważano, że bóg ten mieszka tam z Cyklopami. Grecy uważali, że na tej wyspie mieszka władca wiatrów Eolus (Aeolus). Od niego pochodzi też inna nazwa Wysp Liparyjskich – Eoliańskie. Z kolei Rzymianie nazwali wyspę Vulcano, uważając ją za komin kuźni boga ognia Wulkana, przy czym wyspa rosła wg nich dzięki okresowemu oczyszczaniu paleniska kuźni. Trzęsienia ziemi towarzyszące erupcjom uważane były za zjawiska powodowane przez wykuwanie przez Vulcanusa broni dla boga Marsa i jego armii. Rzymianie wydobywali tu ałun oraz siarkę. W XIX wieku burboński generał Nunziante zorganizował na wyspie współczesną eksploatację tych surowców. W kopalni siarki zatrudniał więźniów skazanych na śmierć. Po upadku rządów Burbonów w 1860, Szkot James Stevenson zakupił północną część wyspy, ponownie otworzył kopalnie i założył winnice oraz sady drzew owocowych i fig. Mieszkał na wyspie aż do wielkiej erupcji wulkanicznej w 1888. Wtedy sprzedał lokalnej ludności swoją posiadłość i nigdy już nie powrócił na wyspę. Erupcje 1888-1890 ostatecznie wszystko zniszczyły i dopiero po II wojnie światowej wyspa ponownie zaczęła się zaludniać.

Stajemy na wygodnym rozległym kotwicowisku pod szczytem wulkanu i zaraz wyrusza desant z rozpoznaniem na brzeg. Nasi komandosi w ciemnościach znajdują wyjście na brzeg, dowiadują się o gdzie się zaczyna ścieżka do krateru, aby rano nie marnować czasu na błądzenie. Co chwila ze szczytu wulkanu zawiewa okropny smród siarkowodoru. Może dlatego na pobudkę o 5 rano reaguje tylko trójka najwytrwalszych. Droga na szczyt to ok. 50 minut marszu, najpierw po wulkanicznym grubym pyle, a na koniec po skamieniałej lawie. Krajobraz jest bardzo surowy, żadnej najmniejszej roślinki, dlatego za zdumieniem zauważamy niemal na szczycie stado kóz. Jedynym wytłumaczeniem ich obecności w takim miejscu może być chęć zlizywania siarki i innych minerałów ze skał. Pod wierzchołkiem znajduje się niewielka platforma lądowiska śmigłowców, na której gasimy pragnienie przyniesioną wodą i spożywamy kanapki. Smród wydaje się o wiele mniejszy niż na dole w zatoce. Wulkan dymi z kilkunastu szczelin, tablice ostrzegają przed zbliżaniem się do takich miejsc, ale przecież żeglarze wiedzą co to zawietrzna strona i podchodzą na wyciągnięcie ręki. Kłęby dymów co chwilę zasłaniają dno głębokiego na kilkadziesiąt metrów krateru, na dnie którego jeszcze bardziej odważni śmiałkowie poukładali z kamieni przeróżne pamiątkowe napisy. Nagrodą za wczesną pobudkę są wspaniałe widoki na cały archipelag w świetle wschodzącego słońca. Jesteśmy w tym fantastycznym miejscu sami, nie ma jeszcze wycieczek, a punkt sprzedaży wejściówek stoi pusty. Nie jest też jeszcze gorąco. Na dole w drodze powrotnej raczymy się doskonałymi słynnymi lodami włoskimi. Koledzy dopiero się budzą na jachcie, a my mamy już za sobą wspaniałą wycieczkę. Jedną z atrakcji wyspy są błotno-siarkowe okłady w niedużym stawie zlokalizowanym niedaleko kotwicowiska. Tu także można się ukryć przed światem nakładając maź na twarz i resztę ciała.


Royal Clipper

Lipari

Ruszamy dalej do miasta Lipari na Lipari. Miasto okazuje się bardzo interesujące dla miłośników architektury i historii. Wśród zabytków Lipari wyróżnia się położona na wysokiej skale dominującej nad zatoką katedra pod wezwaniem św. Bartolomeusza, zbudowana w 1084 przez normańskiego władcę Ruggero, a następnie przebudowana w stylu gotyckobarokowym w 1654. W pobliżu znajduje się klasztor normański, pierwotnie należący do katedry. Krużganki klasztoru wsparte są na doryckich kolumnach, pochodzących z greckich i rzymskich domów. Poza miastem Lipari rozciąga się rozległe starożytne cmentarzysko (necropolis) z czasów grecko-rzymskich. Na Lipari znajdowały się także winnice i fabryki pumeksu. Wyspa była zamieszkana już w piątym tysiącleciu p.n.e. W czasach neolitycznych była ona jednym z centrów produkcji i handlu obsydianem, cenionym za twarde ostrza tworzące się na jego odłamkach. Nazwa wyspy łączona jest z Liparusem, wodzem ludu pochodzącego z Kampanii. Przybyli w 580 r. p.n.e. koloniści greccy pokonali Etrusków w walce o panowanie nad morzem Tyrreńskim. Sprzymierzeni z Syrakuzami oparli się Ateńczykom w 427 r. p.n.e. W czasie wojen punickich Lipari była zapleczem floty kartagińskiej, lecz dostała się w ręce Rzymian w roku 252 p.n.e. W czasach rzymskich była miejscem wypoczynku i kąpieli w wodach mineralnych (wody termalne są nadal używane do leczniczych kąpieli). W wiekach średnich Lipari była posiadłością biskupią - prawdopodobnie od III, a na pewno od VI wieku relikwie Św. Bartolomeusza są czczone w miejscowej katedrze. W IX stuleciu, gdy Arabowie zdobyli Sycylię, saraceńscy piraci opanowali Morze Tyrreńskie i wymordowali większość mieszkańców Lipari. W latach 1060-1090, gdy Normanowie wypędzili Arabów z Sycylii, Lipari została ponownie zaludniona. W 1131 wyspa stała się znów siedzibą biskupstwa. Od tej pory historia wyspy stała się częścią historii Sycylii. Od Normanów przeszła w ręce dynastii Hohenstaufów, następnie Andegawenów, wreszcie dynastii aragońskiej, aż do czasów gdy król aragoński Karol I, został królem Hiszpanii, a następnie cesarzem Świętego Cesarstwa Rzymskiego, Karolem V. W 1544 turecki admirał Hayreddin Barbarossa zajął wyspę i deportował całą jej ludność. Karol V znów zasiedlił wyspę ludnością hiszpańską i w 1556 r. wybudował potężne mury miasta, na ruinach greckiego akropolu. Od tej pory ludność miasta Lipari była bezpieczna, jednakże piraci nękali wyspę aż do wieku XIX. Podczas rządów faszystowskich Lipari była miejscem zesłania dla politycznych opozycjonistów.

Dodatkową atrakcją na Lipari dla nas był zakotwiczony pod skałą z katedrą okazały, nowoczesny pięciomasztowiec Royal Clipper pod bandera Luxmeburga, który później nas mijał pod pełnymi żaglami w cieśninie pomiędzy Lipari a Vulcano. Mniejsze jachty lgnęły do olbrzyma jak ćmy do ognia, a ich załoganci wliczając nas cieszyli się możliwością realizacji wspaniałych fotoreportaży. Royal Clipper jest największym pływającym żaglowcem na świecie! Średnia cena miejsca w kabinie w tygodniowym rejsie kosztuje tyle co charter naszej Bavarii za taki sam okres.


Port na Lipari

Czapka nad Alicudi

Potem był ostatni krótki postój na odpoczynek w zatoczce ze skalną maczugą wystającą z wody, obowiązkowy punkt programu wycieczek miejscowych stateczków pasażerskich. Kiedy tam snurkowaliśmy z przerażeniem zauważyliśmy rozciągnięte na samym dnie rozległe, nieoznaczone na powierzchni sieci, a parę metrów obok naszą kotwicę. Mieliśmy szczęście, ale to była dobra nauczka na przyszłość, aby obejrzeć dno przed, a nie po rzuceniu kotwicy. W świetle fantastycznie zachodzącego słońca nad kraterem Falicudi zjedliśmy ostatni posiłek na Wyspach Liparyjskich, a potem rozegraliśmy ostatnie rundki gry w mafię. Sycylijskie klimaty sprzyjały długim cowieczornym rozgrywkom, w których zadanie uczestników polega na odgadnięciu na podstawie zadawanych pytań, udzielanych odpowiedzi i towarzyszącym temu zachowań, komu losowo przypadła rola członka Rodziny Corleone. Po kilku dniach wspólnego pobytu poznaliśmy się tak dobrze, że rozpoznanie osoby która wylosowała rolę mafioso udawało się bardzo często. Całonocny rejs, niestety na silniku, do Cefalu, najciekawszego miasta portu na trasie powrotnej do Palermo, minął spokojnie bez przygód. Światło latarni morskiej widocznej z 25 mil prowadziło nas wprost do celu. W małej marinie witający nas żeglarz z niemieckiej łódki podarował nam wspaniałe ryby dopiero co złowione przez miejscowego rybaka. Ryby niebawem wylądowały na naszych talerzach. Od strony morza dla Cefalu charakterystyczna jest potężna skała Rocca, trochę podobna do Głowy Cukru z Rio, choć bez krzyża, za to z murami obronnymi twierdzy z XV wieku. Nazwa miasta pochodzi od greckiego „kefale” (przylądek). Zabytkowe wąskie uliczki miasta, okazała katedra z XII, cztery mniejsze kościoły, łaźnia i pralnia rzymska to główne atrakcje miasta dla miłośników zwiedzania. Dla miłośników słońca i wylegiwania się to z kolei pewnie piaszczysta plaża. Ciekawostką jest sposób pozbywania się śmieci przez mieszkańców. Ponieważ nie ma zupełnie miejsca na ustawienie pojemników na śmieci przy budynkach w wąskich uliczkach, z okien i balkonów na sznurkach wywieszone są plastikowe torby, które są zbierane wprost na przejeżdżającą dołem śmieciarkę. Tymi samymi sznurkami, na górę do mieszkań wciągane są zamówione w sklepach zakupy! Na dłuższe zwiedzanie brakowało już czasu. Na 17 musieliśmy zameldować się w Palermo, gdzie równie skrupulatny jak przekazanie odbiór jachtu zakończył nasz rejs.

Zdjęcia: P. Ignaczak, J. Sadlak, K. Kalinowski, R. Zyskowski, A. Sajecki, M. Kieron, W. Gajzler

W najnowszym numerze Jachtingu:
ŻEGLARSTWO 8. Karaibskie impresje - Akweny 16. Zatoka Sarońska - Akweny 32. ,,Moja żona jest Arktyką" - Wielcy odkrywcy 40. Pół świat marzeń - Wyprawa transpacyficzna 50. Zadanie nawigacyjne - Rusz głową! 52. Trasa z wielu waypointów - Nawigacja elektroniczna 58. Delphia 46cc - 5 gwiazdek na wodzie - Prezentacja jachtu 68. 49er - szybki jak wiatr - Klasy olimpijskie 78. Port dla jachtu - schronienie czy pułapka? - Nawigacja 84. Recenzje - Nowości wydawnicze i filmowe 86. Szpeje, dingsy i przydasie - Deko handlu 88. Gdzie warto być, co warto zobaczyć - Kalendarium imprez DE LUXE 90. Łódź terenowa Iguana 29 - Prezentacja jachtu motorowego 98. Barką po Kanale Elbląskim i nie tylko - Akweny 106. Wiosenne przebudzenie - Akweny 112. Po sąsiedzku - Boot Düsseldrof 2012 NURKOWANIE 114. Islandia - gejzery, dorsze i krystaliczne jezioro - Świat w płetwach 124. Nurkowe Safari -Świat w płetwach 126. Najpiękniejsze miejsca nurkowe Egiptu Blue Hole i El Bells - Świat w płetwach 132. Wrak Amoco Milford Haven - kolos Morza Śródziemnego 136. Uwaga na przewodnika - Wypadki nurkowe 140. Manaty z Crystal River - Podwodne życie 144. Czym kierować się kupując sprzęt nurkowy - Freediving 148. Śladami Operacji Merkury - Świat w płetwach 154. Podwodna Przygoda - Patronat ,,Jachtingu" 155. ITM - Patronat ,,Jachtingu"
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 5 December

Pierwszy i najpopularniejszy zespół szantowy "Stare Dzwony" obchodził jubileusz 20. lecia działalności.
czwartek, 5 grudnia 2002
Kazimierz Jaworski "Kuba" na s/y "Spanielek" ukończył regaty Mini Trasat; płynąc samotnie pokonał dystans prawie pięciu tysięcy mil w czasie 42 dni i 6 godzin, zajmując na mecie 2. miejsce.
poniedziałek, 5 grudnia 1977
We Wrocławiu powołano do życia oddział Yacht Klubu Polski.
czwartek, 5 grudnia 1946