TYP: a1

Rejs po Bałtyku. Gotlandia, cz. IV

poniedziałek, 21 sierpnia 2017
Bartłomiej Miłek

Coś spadło, coś szurnęło, słychać jakieś szepty i kroki. Otwieram oczy, zbieram obolałe myśli w jedną mglistą całość. Ach, tak! Mieliśmy wypłynąć dzisiaj o 4.

Nie chce mi się ubierać na cebulkę więc wskakuję w mulionika i wypełzam na pokład. Monika i Sebastian już przygotowali jacht do żeglugi, a Seba zameldował gotowość do wypłynięcia. To się nazywa prawdziwa załoga! Zerkam jeszcze czy o czymś nie zapomnieli ale wszystko jest w porządku. Odpalam silnik, padają komendy – cumy na pokład, desant na pokład. Wieje nam jakieś dwa  w skali Beauforta, stawiamy żagle, odstawiamy silnik i klarujemy kawę do spożycia.

Trochę później wstaje Agata, która oświadczyła wczoraj, że ma ochotę na naleśniki. A jak Agata ma ochotę na naleśniki to nic jej od tego nie odwiedzie. Koło godziny 7 rozwiewa się nam do szóstki i zakładamy po jednym refie. Momo One skacze po falach jak napalony ogier a Agata przypięta sztormpasami do kambuza jak gdyby nigdy nic kontynuuje smażenie naleśników dla ośmiu osób (co nawet w normalnych warunkach jest nie lada wyzwaniem). Śniadanie jemy dość późno ale za to jakie! Naleśniczki z dżemem, miodem lub nutellą - kto na jakie ma ochotę. Jedyny minus to taki, że trzeba je trzymać bo wiatr zwiewa je z talerza.

 

Przed samym Lauter hamn fale przybierają na sile. Niedaleko widzę inny jacht,  któremu wystaje zza fali tylko 3/4 żagla. Koło godziny 10.30 jesteśmy już osłonięci w zatoczce, ale z wejściem do portu musimy poczekać ponieważ port jest przepełniony. Dostajemy jednak informację z brzegu, że jeden jacht będzie opuszczał port. Wypływamy i krążymy w zatoczce w oczekiwaniu na wolne miejsce. O 11 dobijamy wreszcie do pomostu. Trzeba się było przeciskać między jachtami ale inne załogi z uśmiechem na ustach pomagają nam w tym iście ginekologicznym manewrze portowym. Dopłynięcie do Lauter hamn jest dla mnie osobistym wydarzeniem z kilku powodów. To wysunięty najdalej na północ port, w którym kiedykolwiek byłem. To niedaleko tego portu, cztery lata temu, będąc tu po raz pierwszy, zostawiłem w pewnym domku wpis. To po wypłynięciu z tego portu w 2013 roku spotkałem najwyższe fale w moim życiu i wtedy coś się złamało w mojej porąbanej główce przez co zmieniłem podejście do życia (ale to część innej opowieści). No i wreszcie od tego portu każda mila będzie nas zbliżała do domu.

 

 

W porcie jest tłoczno ale i cicho, praktycznie wszyscy spłynęli tu w jednym celu - aby podziwiać wyjątkowe formacje skalne oddalone o pół godziny pieszo stąd. My również przypłynęliśmy tu w tym celu więc bierzemy aparaty, odpowiednie obuwie i ruszamy wzdłuż kamienistej plaży. Po drodze prowadzę całą załogę do przeszło stuletniego domku, o którym wspomniałem wcześniej. Służy on podróżnym za miejsce schronienia, coś jak bacówka, tylko nad morzem. Ku zdziwieniu co poniektórych członków załogi wchodzę pewnym krokiem do domku podnosząc wcześniej drewniany skobel i znikam we wnętrzu chałupy. Zaraz za mną wchodzi reszta załogi, ja zdążyłem już dopaść księgi gości i szukam swojego wpisu sprzed 4 lat. Po paru minutach… jest! Ciężko go było przeoczyć, wpis na całą stronę z rysunkiem jachtu „Czardasz”. Łza kręci się w oku na wspomnienie tego fantastycznego rejsu, załogi i Kapitana, który tak wiele mnie nauczył choć pewnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Cóż teraz mamy nowy rejs nową załogę a kapitanem jestem ja, zatem trzeba zrobić nowy wpis.

Rysuję zatem Momo One, a jakże, na całej stronie. Każdy z członków się podpisuje a Darek dorysowuje szybką kreską człowieka. Dwa tygodnie po powrocie do Polski otrzymuje wiadomość od Kapitana Czardasza. Treści brak, jedynie nowy wpis w księdze z datą 09.08.2017. Po chwili wyskakuje treść „ Nowy wpis się pojawił”. Chyba będę musiał zaplanować kolejny rejs…

Zamykam chałupę na skobel i ruszamy zwiedzać skały. Po drodze zachwycamy się śnieżnobiałymi kamyczkami. Dopiero po pewnej chwili gdy znajdujemy kilkanaście kamieni w kształcie koralowców różnej maści dochodzi do mnie, że to, po czym aktualnie stąpamy  to jedna wielka wymarła rafa koralowa sprzed milionów lat. Od tego momentu Gotlandia jawi mi się w nieco innym świetle. Zarówno plaża w Lauter hamn, grota w Lummelundzie czy kopalnia wapienia w Bläse, które zwiedzimy później będą tylko uświadamiały mi jeszcze bardziej jak ogromna i wspaniała musiała być niegdyś ta rafa koralowa gdy była jeszcze pod wodą.

Wreszcie zaczynają pojawiać się formacje skalne, dla których przypłynęliśmy tu aż 230 mil morskich. Zdjęciom i wspinaczce nie ma końca, co rusz wyłania się nowy kamień do obfotografowania czy wdrapania. Po dobrej godzinie szaleństw zarządzam powrót na jacht. Do wieczora każdy zajmował się sobą, jedni czytali inni podjadali kisiel lub  pili kawę. Ja wybrałem się z Karoliną na przechadzkę po porcie. Gdy wróciliśmy na jacht wszyscy już wypełzali z aparatami, za chwilę miał być zachód słońca a umiejscowienie plaży i pogoda była wręcz idealna do robienia zdjęć. Ja również dorwałem aparat i wraz z Karoliną pobiegliśmy za załogą. Ledwo zdążyliśmy lecz ujęcia były naprawdę imponujące więc sprint z jachtu na plażę się nam opłacił.

Gdy słońce zaszło ruszyliśmy z powrotem na jacht. Widziałem jak Domin rozmawia z jakimś Szwedem mieszkającym tymczasowo w ogromnym camperze zrobionym z nowiutkiej Scanii. Jak dowiedzieliśmy się od Domina, pan chciał kartę aby zgrać sobie zdjęcia zachodu słońca. Jak się okazało po powrocie i przejrzeniu zdjęć, Szwed wgrał nam na kartę niesamowite zdjęcia nas jak krzątamy się po plaży robiąc zdjęcia słońcu. Jeśli któryś z czytelników spotka naszego Szweda podziękujcie mu ode mnie. Ten dzień będę miło i długo wspominał. A tymczasem trzeba iść spać.

Tagi: rejs, Bałtyk, Gotlandia
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 6 December

Zginął z rąk amazońskich piratów sir Peter Blake, niezwykły żeglarz, podróżnik i ekolog. Był jednym żeglarzem, który brał udział w pierwszych pięciu edycjach regat Whitbread (w latach 1989-1990 na jachcie "Steinlager" zwyciężył we wszystkich sześciu etapa
czwartek, 6 grudnia 2001
Krzysztof Kolumb podczas swej pierwszej ekspedycji odkrył Haiti; dwa tygodnie później "Santa Maria" weszła na mieliznę i statek uznano za stracony.
piątek, 6 grudnia 1492