TYP: a1

Czy można jeść ryby z Wisły?

wtorek, 12 lutego 2019
Hanka Ciężadło

Hmm, dobre pytanie. Królowa polskich rzek ma swój niezaprzeczalny urok... ale czy złowione w niej ryby w ogóle nadają się do spożycia? Czy można podać je do zjedzenia dzieciom? Czy po takiej uczcie wyjdziemy z toalety wcześniej, niż za tydzień? A może po prostu zaczniemy lekko świecić?

Specjalnie dla Was postanowiliśmy zgłębić to zagadnienie.

 

Płynie Wisła, płynie...

Jak wiemy, Wisła płynie przez całą polską krainę, zaś największym skupiskiem ludzkim, przez jakie przepływa, jest Warszawa. Zanim jednak rzeka tam dotrze, musi minąć po drodze szereg innych miast, jak choćby słynący z ekologii Kraków (gdzie zresztą przepływa w niedalekim sąsiedztwie Tawerny).

 

Na wsiach, wbrew pozorom, nie jest dużo lepiej, bowiem zmywane z pól nawozy i środki ochrony roślin prędzej czy później trafiają do wody, nie wspominając już przez litość o nie do końca szczelnych szambach.

 

Wszystko to nie nastraja zbyt optymistycznie, jeśli chodzi o stan czystości naszych rzek; nie tylko Wisły. Pamiętajmy jednak, że natura ma swoje sposoby, by naprawić to, co bezmyślnie nabroiliśmy i pozbyć się różnego rodzaju nieczystości: piaszczyste dno i jego mikroskopijni mieszkańcy wykonują tutaj naprawdę dobrą robotę. I to za zupełną darmochę.

 

Warszawskie giganty... a może mutanty?

OK, dlaczego w ogóle skupiliśmy się na Warszawie? Nie jest to bynajmniej skutek wieloletniej przyjaźni pomiędzy dawną a obecną stolicą naszego kraju, chociaż od razu zastrzegamy, że plotki o naszych wzajemnych animozjach są mocno przesadzone.

 

Po prostu, Warszawa jest na tyle dużym miastem i leży tak daleko od źródeł Wisły, iż można założyć, że jeśli wiślana woda jest czysta w Warszawie, to jest czysta już wszędzie. Poza tym, warto pamiętać, że wędkarstwo stanowi dla wielu rodowitych warszawiaków ulubiony – i dziedziczony z dziada pradziada – sposób spędzania czasu, więc mamy tu spore pole do przeprowadzenia naszego śledztwa co do czystości Wisły. Co z niego wynika?

 

Cóż... przede wszystkim to, że ryby pływające w Wiśle bywają, hmm, spore. Żeby uzmysłowić sobie ich parametry, na początek przypomnijmy sobie, jak wygląda wigilijny karp: z reguły jada się okazy mające 1,5 do 2 kg. A teraz wyobraźmy sobie rybę, która waży... kilkadziesiąt kilogramów. Tyle, co człowiek. I taki stwór pływa sobie w Wiśle. Mutant jakiś, czy co?

 

No właśnie: norma, czy nie?

Warszawskie media podały, że w maju ubiegłego roku mieszkańcy stolicy złowili w Wiśle dwumetrowe sumy, ważące ponad 70 (tak, siedemdziesiąt) kilogramów. Wow. Drugie miejsce wśród warszawskich gigantów zajęły sandacze: wędkarzom udało się schwytać okaz, który osiągnął metr długości i 12 kg wagi. Nieco mniejsze, ale nadal imponujące potrafią być szczupaki, które w Wiśle na wysokości Warszawy osiągają wagę zbliżoną do 10 kg. Czy to normalne?

 

Jak najbardziej. Co więcej, gigantyczne okazy wcale nie muszą być znakiem naszych czasów i świadectwem tego, że w Wiśle pływa jakaś chemia, skutkiem czego ryby dorobią się nie tylko wielkich rozmiarów, ale i trzeciego oka. Drzewiej, zanim wymyślono przemysł, bywało podobnie.

 

Nie zapominajmy, że jedna z hipotez dotyczących Smoka Wawelskiego zakłada, iż był to... gigantyczny sum (bo raczej nie dinozaur – w takim przypadku zapewne dostałby kamieniem, zamiast spokojnie skonsumować nadzianego siarką barana). Ogromne sumy naprawdę potrafią porwać z brzegu niewielkie zwierzęta, jest więc całkiem prawdopodobne, że jeden z nich mógł grasować w okolicy Krakowa i stanowić realne zagrożenie dla piorących w Wiśle kobiet oraz bawiących się obok nich dzieci.

 

Co jeszcze tam pływa?

Poza tak spektakularnymi okazami, w Wiśle żyją też „zwykłe” ryby - i okazuje się, że jest ich całkiem sporo: na wysokości Warszawy zidentyfikowano ok. 30 różnych gatunków, między innymi leszcze, sumy, sandacze, bolenie, szczupaki, okonie, węgorze, brzanki, płotki, klenie, czy karpie. Taka różnorodność to, z punktu widzenia czystości wody, doskonała wiadomość. Oznacza ona bowiem, że jest to po prostu dobre siedlisko dla zwierząt. Gdyby warunki były nieodpowiednie, a woda mocno zanieczyszczona, przetrwałyby w niej jedynie najbardziej odporne gatunki ryb.

 

Poza tym, pamiętajmy, skąd się bierze woda w warszawskich kranach – a w zdecydowanej większości przypadków bierze się z Wisły. W okolicach stolicy właściwie nie ma innej opcji, bowiem nieliczne studzienki mają małą wydajność i w odniesieniu do tak dużego miasta ich udział jest zaniedbywalny. A to oznacza, że wiślana woda musi być - i jest - regularnie badana przez Państwową Inspekcję Sanitarną, czyli ukochany przez nas wszystkich sanepid.

 

Czyli jest świetnie?

Nie przesadzajmy z optymizmem: pamiętajmy, że sanepid bada wodę pod kątem ewentualnych zanieczyszczeń, a nie pod względem określenia warunków życia dla ryb. Poza tym, zanim wiślana woda trafi do wodociągów, jest odpowiednio filtrowana i uzdatniana. Czy zatem można jeść te ryby, czy nie?

 

Prawda jest taka, że najlepiej byłoby przeprowadzać systematyczne testy – na przykład raz na miesiąc złowić kilka rybek i oddać do badania Zakładowi Higieny Weterynaryjnej. Sęk w tym, że ostatnie tego typu badanie, jakie zostało opublikowane w Internetach, wykonano w 2015 roku. Na pocieszenie warto dodać, że jego wyniki były bardzo zadowalające.

 

Zagrożeniem amatorów wiślanych ryb byłyby bakterie E. Coli, metale ciężkie oraz gronkowiec. Testy ZHW wykazały, że w złowionych rybach w ogóle nie było bakterii E. Coli, zaś ilość gronkowców oraz metali ciężkich (arsenu, kadmu, ołowiu i rtęci) nie przekroczyła dopuszczalnych norm, które w Polsce są wyjątkowo rygorystyczne. Uf. Czyli co, śmigamy na rybki?

 

 

 

Tagi: wędkowanie, Wisła, ryba
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 4 December