TYP: a1

Houston, mamy problem! Jak sobie radzić, gdy na rejsie nie mamy apteczki?

piątek, 24 czerwca 2016
Anna Ciężadło
Zacznijmy od tego, że apteczkę POWINNIŚMY MIEĆ. Zawsze. Co więcej, powinniśmy od czasu do czasu tam zaglądać, choćby po to, by zobaczyć, czy w środku nie zamieszkał jakiś stwór, a cokolwiek z wyposażenia nadaje się jeszcze do użycia. Załóżmy jednak, że jesteśmy tego wszystkiego świadomi, ale tak się pechowo zdarzyło, iż zwodowaliśmy apteczkę i, zgodnie z prawem Murphy'ego, natychmiast wydarzyła się jakaś kontuzja. Co robić?



Primo, non panikare

Najgorszym, co można zrobić (oprócz totalnego nicnierobienia), to zacząć działać w pośpiechu. Jak wiadomo, w sytuacjach stresujących większość z nas podejmuje dość dziwne, żeby nie powiedzieć, idiotyczne decyzje, więc im dłużej się zastanowimy nad postępowaniem (byle nie za długo, w końcu ktoś cierpi, i prawdopodobnie liczy, że mu pomożemy), tym lepiej.
Niezależnie od tego, czy posiadamy apteczkę, czy nie, powinniśmy przede wszystkim zadbać o bezpieczeństwo – poszkodowanego oraz swoje; w przeciwnym wypadku za chwilę będzie dwóch poszkodowanych. Jeśli więc stwierdzimy, jaki przedmiot doprowadził do kontuzji: latająca luźno lina, uszkodzona instalacja czy cokolwiek innego – najpierw neutralizujemy to coś, albo odsuwamy poszkodowanego i siebie na tyle daleko, by nam to więcej nie zaszkodziło.

Secundo, navigare

OK, poszkodowany jest już w bezpiecznym miejscu – prawdopodobnie dalej wrzeszczy, krwawi i ogólnie nie rokuje najlepiej, ale zaraz się nim zajmiemy – sęk w tym, kto wtedy zajmie się łódką? W przypadkach zagrożenia najlepiej aby jedna osoba, zwykle kapitan – chyba, że to właśnie on krwawi i wrzeszczy – podejmowała decyzje i delegowała zadania. Jeśli więc taki chwilowy lider zajmuje się poszkodowanym, musi też określić, kto w tym czasie ma zająć się pływaniem – w końcu skoro kontuzja wydarzyła się na rejsie, to prawdopodobnie nie jesteśmy w porcie, tylko gdzieś na wodzie. A jeśli wszyscy będziemy ratować kontuzjowanego lub udzielać ratującym cennych wskazówek, to wkrótce inna jednostka będzie musiała ratować nas. Mimo wszelkich niesprzyjających okoliczności i przysłowiowych flaków na pokładzie, powinny więc być osoby, które zajmą się żeglowaniem – w miarę możliwości trzymając się kursu, albo płynąc do bezpiecznego portu, jeśli akurat znajduje się gdzieś w okolicy.



Tertio – ogarniare ofiare

Teraz możemy (wreszcie) zająć się poszkodowanym. Pierwsze, co powinniśmy zrobić, to ocenić straty – jeśli nie brakuje mu żadnej kończyny, jest już dobrze. Jeśli któraś z nich sterczy pod dziwnym kątem, idziemy po chustę trójkątną (której nie mamy), a jeśli ze złamania sterczy kość, przykładamy jałowy opatrunek (którego również nie mamy). Mamy za to sporo innych przedmiotów, a jako dominujący gatunek na tej planecie, mamy również inwencję twórczą, której należy właśnie teraz użyć.

Otwarta rana

Otwartą ranę najlepiej jest oczywiście potraktować jałowym gazikiem, jednak z braku laku, możemy użyć do tego celu... koszulki poszkodowanego. Jasne, jest na niej sporo bakterii – ale to są JEGO (lub jej) bakterie, jest więc bardziej jałowa, niż np. ręcznik, w który pół załogi wycierało łapy, a potem wyspał się na nim kot. Tę stronę koszulki, która przylegała do ciała, przykładamy więc na ranę, udając przy tym, że doskonale wiemy, co robimy (w końcu poszkodowanego trzeba uspokoić), a następnie lekko uciskając, staramy się zatamować krew... i nie zemdleć.

Bardzo otwarta rana

Na mocno krwawiącą ranę, której zatamowanie może być trudniejsze, najlepiej jest przyłożyć opatrunek uciskowy (którego również nie mamy, ale za chwilę zrobimy). Opatrunek ten, jak nazwa wskazuje, ma głównie uciskać - nie musi wyglądać profesjonalnie, ani nawet być jałowy, chociaż oczywiście byłoby wspaniale, gdyby był. W sytuacji, gdy komuś grozi śmierć z wykrwawienia (w końcu mamy w sobie ograniczoną ilość krwi), najpierw skupiamy się na ratowaniu życia, a jeśli przy okazji zafundujemy poszkodowanemu zakażenie, to trudno – ważne, że delikwent przeżył, potem się go wyleczy. Na obficie krwawiącą ranę przykładamy więc w miarę czysty kawałek materiału (lub wspomnianą wcześniej koszulkę poszkodowanego), po czym zwijamy w rulon ręcznik, bluzę lub cokolwiek innego, dociskamy taki wałek do opatrunku i rany, po czym mocujemy wszystko. Czym? Czymś długim i miękkim - może to być cokolwiek, od ścierek, po rajstopy (o ile ktoś takowe zabiera w rejs).

Szok

Po zatamowaniu krwi dobrze jest unieruchomić delikwenta, żeby nie łaził po pokładzie, bo jeszcze nam zemdleje, wypadnie za burtę i zwabi rekiny albo inne mątwy. Szok może sprawić, iż będzie się upierał, że świetnie czuje się i nic mu nie jest, a ten palec, który stracił, to właściwie już mu się znudził. Dlatego najlepiej jest przykryć takiego gieroja kocem, co pozwoli utrzymać go w jednym miejscu, a przy okazji zapewni mu komfort termiczny, bo skoro stracił sporo krwi, to nawet w ciepłym klimacie może zrobić mu się zimno. Nie należy natomiast ogrzewać poszkodowanego od środka, podając tradycyjne żeglarskie panaceum, czyli rum (lub inne napoje wyskokowe). Oczywiście, po takiej kuracji z pewnością zrobi mu się cieplej, prawdopodobnie nawet jego morale nieco wzrośnie - ale alkohol rozrzedza krew, więc krwawienie tylko się nasili, a zupełnie nie o to nam chodzi.

Złamanie

O ile złamane zostało coś innego niż serducho, powinniśmy przede wszystkim to coś unieruchomić, przywiązując ostrożnie do w miarę twardego przedmiotu, by zapewnić jaką taką stabilność. Nie należy przy tym próbować prostowania złamanego elementu, bo możemy go jeszcze bardziej zepsuć, a także sprawić spory i zupełnie niepotrzebny ból.
Jeśli złamanie jest otwarte, nie należy też upychać wystających kawałków z powrotem do środka – być może poprawi to walory estetyczne rany, ale przy okazji wywoła różne niefajne komplikacje. Złamaniu często towarzyszy szok, ale skoro doczytaliście dotąd, to już wiecie, co z nim zrobić. Teraz pozostaje tylko wezwać pomoc, która może nadejść z zupełnie nieoczekiwanej strony, jak to miało miejsce w przypadku pewnej motorówki na Morzu Białym, na której sygnał SOS wynurzyła się... rosyjska atomowa łódź podwodna.

Ból zęba

Ból zęba ma to do siebie, że potrafi rozłożyć największego twardziela, szczególnie, jeśli znajdzie się on na środku morza, i to bez środków przeciwbólowych. Zresztą, jak wiadomo, twardziel pozostaje twardzielem tylko dopóki nie dopadnie go gorączka powyżej 36,9 (wtedy znów staje się chłopcem i chce do mamy), ale to tak na marginesie. W przypadku bólu zęba, mamy do wyboru dwie opcje:

1. Skorzystać z faktu, że ludzki mózg może rejestrować tylko jedno źródło bólu naraz. Wystarczy więc zafundować sobie drobne złamanie, wsadzić palec między drzwi, ewentualnie zaliczyć solidnego kopa jakieś czułe miejsce. Nie rozwiązuje to oczywiście problemu zęba, ale sprawia, że przez chwilę staje się on zupełnie mało istotny.

2. Odwołać się do pradawnej wiedzy przodków, których zęby pewnie bolały znacznie częściej, niż nas, a o paracetamolu jeszcze nikt nie słyszał – słyszał za to o zielsku, zwanym szałwią oraz o cudzoziemskich przyprawach, takich, jak goździki. Wystarczy przeżuć przez chwilę taki goździk, a kiedy nieco rozmięknie, umieścić go na bolącym zębie na jakieś pół godziny. Goździk zniweluje ból, ale raczej nie wyleczy stanu zapalnego; może to natomiast uczynić szałwia, którą należy zaparzyć jak herbatę, a po przestudzeniu przepłukać nią kilkakrotnie obolałą paszczę.

Ukąszenia

Co właściwie może nas ugryźć w czasie rejsu? Jeśli jesteśmy na pełnym morzu, to chyba tylko sumienie, ale na śródlądziu latają różne poczwary, więc należy być przygotowanym na spotkanie z małym, latającym potworem i jego jadem. Nie mając apteczki, ugryzienia czy też użądlenia owadów, najlepiej jest zneutralizować za pomocą... zwykłego mydła. Należy je zamoczyć, ewentualnie na nie napluć i wcierać przez kilka minut w dziabnięte miejsce. Można też posłużyć się przekrojoną na pół cebulą - procedura jak wyżej, ale bez plucia. Jeśli widzimy, że z ranki sterczy żądło, należy oczywiście wyjąć je, zanim zaczniemy cokolwiek wcierać.

Biegunka


Filozofowie twierdzą, że istnieje coś takiego, jak paradoks sraczki: i często, i rzadko. Sytuacja przestaje jednak być zabawna, gdy ów paradoks dopadnie nas na rejsie, gdzie zamiast zwykłej toalety mamy klaustrofobiczny kingstone, a ilość papieru toaletowego jest mocno ograniczona. W takim przypadku najlepiej działa węgiel - oczywiście lekarski, dostępny w aptece lub utopionej na wstępie apteczce. Węgiel możemy jednak zrobić sami, na przykład spopielając kromkę suchego chleba. Jeden gram sadzy ma ponoć powierzchnię dwóch hektarów – niezależnie od tego, czy jest to sadza ze spalonego tosta, czy z laboratorium – więc z pewnością sprawnie pochłonie to wszystko, co wywołało nasz filozoficzny stan. Tagi: apteczka, złamanie, ból zęba, rana, pierwsza pomoc
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 20 kwietnia

Bruno Peyron na "Commodore Explorer" zakończył w Breście rejs dookoła świata z wynikiem 79 dni.
wtorek, 20 kwietnia 1993
Na rynku wydawczniczym ukazał się pierwszym numer magazynu "Yachting World".
piątek, 20 kwietnia 1894