ALBORAN POLECA Klimat żeglarski

piątek, 20 listopada 2015
kpt. Krzysztof Sieradzki
Tradycja i nowoczesność, różnice w akceptowanych wzorcach zachowań źródłem budowania lub destrukcji wspólnoty żeglarskiej.

Przyjemnie jest, gdy na rejs morski wybierze się grupa ludzi uznających zbliżone wartości, o podobnym poczuciu estetyki i sposobie zabawy. A gdy tak nie jest? Może trzeba zrobić coś, by wszyscy rozumieli żeglarstwo podobnie, a może też prawda jest całkiem inna?



licensed under CC0

Wybrałem się kiedyś ze znaną polską firmą na rejs po Chorwacji. Zapowiadało się wspaniale. Sześć jachtów. Tylu fajnych ludzi. Marzyłem o wspólnym odwiedzaniu portów, zwiedzaniu, śpiewaniu. Poznaniu nowych osób i możliwości zaprzyjaźnienia się z nimi. Oczekiwałem przeżycia nie tylko wspaniałej morskiej przygody, ale także pozytywnych emocji wynikających z komunikacji i wspaniałej relacji z innymi. Rejs był rzeczywiście przygotowany rewelacyjnie. Jachty wystarczająco dobre. Przyjemnie i sprawnie zostały odebrane od czarterodawców. Paczki z jedzeniem przygotowane przez organizatora ułatwiły aprowizację. Otrzymana kasa jachtowa pozwoliła na zrobienie zakupów uzupełniających. Dawała poczucie samostanowienia załogi o swoim bycie. Dostaliśmy nawet koszulki dla każdego członka załogi, aby poczuć się zintegrowanym z całą grupą.

Rejs miał zaplanowaną trasę. Ciekawą, tam, gdzie jeszcze nie byliśmy. Po zamustrowaniu załóg czekałem na jakieś spotkanie skipperów, na którym mógłbym poznać kolegów. Myślałem, że uzgodnimy jakieś wspólne przedsięwzięcia. Potwierdzimy kolejny port, orientacyjną godzinę dotarcia na miejsce. Pomożemy sobie w znalezieniu miejsca do cumowania. Uzgodnimy jakieś wspólne między załogowe spędzenie czasu. Jakaś knajpka, może pośpiewanie, a może też zwykłe żeglarskie spotkanie towarzyskie przy winie, rumie lub tradycyjnym chorwackim proszku. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Ogarnąłem oczywiście załogę we własnym zakresie. Poznaliśmy się, opowiedzieli trochę o sobie, o swoich oczekiwaniach. Podzieliliśmy wachty i zorganizowaliśmy się na czas pobytu na rejsie. Z bezładnej grupy przypadkowych ludzi staliśmy się załogą jachtu. Nic nam jednak nie było wiadomo, co słychać na innych jachtach. Nikogo też nie interesowało, co dzieje się na naszym. Mimo że był to rejs organizowany przez firmę, jako skipper nie dostałem żadnych wytycznych, jak mam pracować z ludźmi. Jak mam ich zorganizować, gdzie mamy płynąć, u kogo szukać wsparcia w razie potrzeby. W zasadzie: rób, jak chcesz, masz jacht, jedzenie i kasę. Spotkamy się za tydzień.

Wyszliśmy w morze, a Neptun był łaskawy. Nocne żeglowanie dało nam wiele wrażeń. Po 30 godzinach dopłynęliśmy do najdalszego planowanego na naszej trasie portu, by wracając, mieć czas na swobodne zwiedzanie i na pewno zdążyć na czas zdać jacht. W porcie zastaliśmy tylko jeden z sześciu jachtów z naszej grupy. Z naszym były więc dwa. Nie poznałem wcześniej skippera. Nie znaliśmy załogi. Pierwszy raz płynąłem z tą firmą, więc nie wyrywałem się z niczym. Może tamci też tak mieli. Zdawkowe „cześć” skończyło nasze wzajemne relacje. Nie odebrałem żadnego werbalnego lub nawet niewerbalnego komunikatu świadczącego o chęci nawiązania jakiejkolwiek bliższej znajomości. Zajęliśmy się sobą, jak tylko umieliśmy najlepiej. Zwiedzanie pięknego miasta ze starym portem. Jakaś knajpka. Potem na jachcie gitara, śpiewanie, napoje integracyjne, morskie opowieści. Taki zwyczajny, przyjacielski klimat żeglarski. Z drugiego jachtu słychać było głośne śmiechy, koleżanki ubrane w krótkie spódniczki i buty na wysokich obcasach kręciły się po kei. Rozchachani młodzieńcy, ogoleni i wyczesani zgarniali towarzystwo do jakiegoś wyjścia. Pewnie na dyskotekę. Wszyscy mieliśmy udany wieczór, choć trochę w innym stylu.

Może gdzieś podświadomie dążąc do nawiązania kontaktu z Rodakami biorącymi udział przecież w tym samym rejsie, uzgodniliśmy miejsce następnego postoju. W zasadzie nawet nie wiem, z kim uzgodniłem, bo skipper nie wybijał się z tłumu załogi. Wybraliśmy się na wyspę do małej restauracyjnej kei. Dotarliśmy tam, gdy nadchodził wieczór. Zamówiliśmy kolację. Kilka rodzajów ryb, jakieś wino. Drugi jacht dotarł po pewnym czasie. Zasiedliśmy do wspólnej kolacji, która upłynęła w spokojnej atmosferze. Smaczne ryby, których nazw nie pomnę, odciągnęły nasze myśli od kłopotów dnia codziennego. Wino sączyło się cienkim kontrolowanym strumieniem, zapewniając miły klimat spotkania i dobre trawienie. Załoga siedząca przy drugim końcu stołu chętnie opróżniała karafki, a gdy widać było dna, domawiała nowe. W zasadzie tylko siedzieliśmy przy wspólnym stole, bo rozmowy toczyły się w załogach. Nasz drugi oficer próbował znaleźć osobę odpowiedzialną za kasę na drugim jachcie, ale miał z tym jakieś trudności. Trzeba było uzgodnić, jak rozliczymy ten pobyt. Nie znajdując koordynatora kasy po drugiej stronie, gdy nadszedł czas, zapłacił za nas. Podziękowaliśmy gospodarzowi za gościnę, opuszczając lokal.

Była już noc, gdzieś między 3 a 4 szklanką. Siedliśmy jeszcze w kokpicie, by chwilę pośpiewać i zażyć żeglarskiej atmosfery. Nastrój udzielał się nam od melodii i słów piosenek snujących się rzewnie po dnie zatoki, wśród uśpionych domów usadowionych na wysokich skałach, niósł po pluskających z cicha falach.

Wtedy też nasi znajomi skończyli wieczór w restauracji. Głośne śmiechy oznajmiały ich schodzenie po skalnych stopniach na keję. Po chwili zabłysły światła podsalingowe. Cały sąsiedni jacht roziskrzył się blaskiem, z głośników zabrzmiała głośna muzyka. Wybrzmiewające mocne „umpsa, umpsa, umpsa” basy dawały tło muzyczne do poruszającej się w ich rytmie na pokładzie jachtu załogi. Przebijał się przez nie co chwila krzykliwy śmiech kobiecy. Rytmiczny tupot nóg i niewybredne teksty stworzyły klimat zgoła inny od naszego.

Nie słyszeliśmy już naszych słów ani nawet myśli. Próba zaśnięcia też wydawała nam się z góry skazana na niepowodzenie. Po chwili namysłu włączyliśmy silnik, zapaliliśmy światła nawigacyjne, oddaliśmy cumy i cicho, bez zbędnych słów pożegnania, odeszliśmy w morze.

Do dziś obraz, który przedstawiłem, pobudza mnie do rozmyślań. A to na temat samej organizacji rejsów z udziałem wielu załóg, a to na temat klimatu żeglarskiego, a to na temat misji wychowawczej żeglarstwa.

Pojawia się tu cała seria pytań, niewiadomych, na które chyba każdy z nas powinien sobie sam odpowiedzieć.

Czy robiąc rejs komercyjny, wielozałogowy, zależy nam na wspólnym przeżywaniu żeglarstwa? Składa się na to wspólna trasa, koordynacja działań skipperów, wspólne wytyczne co do organizacji wewnętrznej na jachtach, wzajemnie poznanie się uczestników. Ogólnie mówiąc: czy planując taki rejs, wystarczy zapewnić jachty, ludzi i jedzenie, czy jeszcze jest coś ponadto. Coś, co świadomie kreujemy jako konkretny klimat tej właśnie grupy ludzi, którzy może właśnie po tej przygodzie powiedzą o sobie, że są grupą przyjaciół. Można tak, można inaczej, a co jest lepsze?

Inna seria pytań dotyczy samego klimatu żeglarskiego. Czy w ogóle takie coś istnieje? Czy chilloutowy sposób spędzania wakacji na środku lokomocji, jakim jest jacht, to jak najbardziej normalna i akceptowana forma klimatu żeglarskiego? A może nie mieści się w tej formule? Czy organizator ma prawo, a może obowiązek, wskazywać, propagować jakieś formy zachowań? Czy też zależy to całkowicie od wartości czy wychowania uczestników? Od tego, co uważają za dobre spędzenie czasu.

No i na koniec: czy żeglarstwo ma jakąś ukrytą misję? Dorośli też się uczą, nabywają nawyków, budowane są postawy. Czy na rejsach uczymy czegoś? Może wrażliwości na potrzeby innych, odpowiedzialności za siebie i przyjaciół? Może patriotyzmu, świadcząc swoim zachowaniem o wartościach kultywowanych przez ludzi zgromadzonych pod biało-czerwoną banderą często powiewającą pod salingiem?

Na te i inne pytania nie odpowiem. Wiem natomiast, jak ja to chcę robić i robię. Nie wiem, czy moja opinia powinna mieć charakter uniwersalny. Może właśnie nie powinna mieć. Może odpowiedzi na te pytania pokazują różnice między środowiskami, jakie reprezentujemy, które w ujęciu firm komercyjnych stanowią o różnicach oferty i sposobach uzyskiwania przewagi konkurencyjnej. Mimo że pływamy na tych samych jachtach, po tych samych wodach, do tych samych portów, to klimat przy tym stworzony może być zupełnie inny.


TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 8 October

Nastąpił start do regat Mini-Transat; w regatach uczestniczył "Spanielek" z Kazimierzem Jaworskim, który na mecie zajął II miejsce.
sobota, 8 października 1977
Państwowa Szkoła Morska w Gdyni ogłasza pierwszy powojenny nabór; na 120 miejsc zgłasza się 1000 chętnych.
poniedziałek, 8 października 1945