TYP: a1

Rejs po Bałtyku - cz. I

środa, 10 sierpnia 2016
Bartłomiej Miłek
Rajzefiber (czyli biegunka przed podróżna) - tak określiłbym okres moich przygotowań do pierwszego samodzielnego rejsu morskiego, w którym to ja miałem pełnić rolę pierwszego po bogu. Rolę, w której musiałem wiedzieć wszystko, przygotować wszystko tak, by poradzić sobie z każdą napotkaną kłodą którą rzuci mi pod nogi nasz Neptun.


Fot. Bartłomiej Miłek


Niejednokrotnie już przygotowywałem rejsy i niejednokrotnie pływałem po morzu ale tym razem czułem się jak zagubione dziecko. Przygotowania zacząłem standardowo w grudniu. Załoga była gotowa do wypłynięcia jeszcze od poprzedniego rejsu więc nie było problemu. Następnie trasa - tu zagłębiłem się w książki Kulińskiego, bo choć stare to jednak mają dużą wartość merytoryczną. Osobiście nie lubię dużych miast i portów więc trasę planowałem raczej po małych miejscowościach i mikroskopijnych porcikach gdzieś, gdzie jest mało stonki turystycznej. Ogólny zarys miałem, na wypadek kilka planów awaryjnych, podpytałem również innych kapitanów, co warto pozwiedzać.

Czas wybrać jacht. Nie było nas stać na mega luksusowy jacht, postanowiłem więc wybrać nautycznie dobry jacht starszej produkcji. Zdecydowałem się na brytyjską jednostkę sprowadzoną tego roku do Polski. Zdjęcia wyglądały obiecująco, załodze również się spodobał więc zabukowaliśmy termin. Teraz pozostały pierdoły jak ubezpieczenia i czytanie instrukcji do urządzeń na jachcie itp. Oraz poszerzanie swojej wiedzy, szczególnie z zakresu nawigacji. Kiedyś postanowiłem iż chcę mieć na tyle wiedzy, by poradzić sobie z nawigacją nawet gdy cała elektronika wysiądzie, a nawigację podczas rejsu prowadzić dwutorowo. Nazwijcie to zboczeniem ale mam sentyment do tej dziedziny żeglarstwa.


Fot. Bartłomiej Miłek


Czas mijał nad wyraz wolno, szczególnie ostatnie dni. Wreszcie nadszedł upragniony piątek. Zaraz po pracy spakowaliśmy auto i ruszyliśmy nad morze, gdzie dotarliśmy nazajutrz. W miarę sprawnie odebraliśmy jacht, piękny to on nie był ale drogi również nie, zresztą widziały gały co brały, był sprawny a to najważniejsze. Domin, nasz cook pojechał zrobić zaopatrzenie a w międzyczasie dziewczyny ształowały nasze bety. Ja szukałem dziury w całym, sprawdzałem wanty, krany a nawet poszedłem przywitać się z silnikiem. Oprócz tego, że GPS miał swoje fanaberie wszystko wyglądało w porządku. Armator użyczył nam innego rozwiązania zamiast GPS czyli smartfona z zainstalowaną aplikacją. W sumie możemy wypływać.

Godzina 19.00 poszedłem wypisać się w książce w kapitanacie portu Kamień Pomorski, dokonałem pierwszego wpisu w dzienniku pokładowym i ruszamy. Wszyscy podekscytowani, mnie opuściła wreszcie półroczna przed podróżna sraczka. O godzinie 19.45 zatankowaliśmy jeszcze zbiornik do pełna, zgłosiliśmy do dróżnika mostu Dziwnów chęć przejścia na godzinę 20.00 oraz do kapitanatu w Dziwnowie wyjście w morze jachtu Verity z czterema osobami na pokładzie (plus sternik). Gdy operator zapytał o nazwisko kapitana zawahałem się przez sekundę i powiedziałem - Bartłomiej Miłek. Kurde, moje marzenie o byciu skipperem właśnie się spełnia! Uśmiech nie schodził mi z twarzy ale równocześnie coś mi mówiło „tylko tego nie spierdol i nie pozabijaj tych ludzi”.

Rano wiało jakieś 6 w skali Beauforta, teraz wiatr zelżał do 3 ale fala się utrzymywała, przy główkach portu fala rzucała nami niemiłosiernie. Na twarzach załogi rysowała się ekscytacja wymieszana z przerażeniem ale każdy świetnie markował to uśmiechem. Po godzinie minęliśmy boję, za którą mieliśmy obrać kurs bezpośrednio na Bornholm - dokładnie miejscowość Nexo. Pierwszą wachtę przejęła Agata, najmniej doświadczona - do północy, potem Karolina, mój pierwszy oficer a na lądzie żona. Nad ranem wachtę miał przejąć Domin, napalony na oglądanie wschodu słońca jak Arab na kurs pilotażu. Ja tej nocki raczej nie zasnę, mimo iż ufałem swojej załodze jeśli chodzi o trzymanie kursu i obsługę jachtu - wszak nie raz pływaliśmy razem po Mazurach. Ale jak tylko zamykałem oczy widziałem płynące na nas ze wszystkich stron tankowce. W głowie cały czas krążyła mi historia o jachcie Bieszczady. Ubrałem zatem gruby sztormiak i położyłem się na pokładzie, od czasu do czasu zabawiając sternika. Gdy nastał zmierzch zapaliliśmy lampy pozycyjne i … no właśnie gdzie jest oświetlenie kompasu ? Oj, Neptun się nasłuchał naszego bogatego słownictwa. W końcu wymyśliliśmy oświetlenie i reszta nocy przebiegła pomyślnie. Byłoby całkiem dobrze gdyby nie ta martwa fala. Wszystkich, włącznie ze mną lekko zmuliło, morale nad ranem przypominało szczątki tupolewa. Na szczęście załoga była doświadczona i wiedziała, że ciężkie chwile nie trwają wiecznie a ląd powinien za chwilę się ukazać.


Fot. Bartłomiej Miłek


Niestety ukazał się dopiero w południe a my po dwóch nieprzespanych nocach byliśmy już lekko zmęczeni. W dodatku najmłodszy członek załogi, 11-letni Darek zjadł szybko cichcem batona, którym równie szybko podzielił się z Neptunem i nabawił się awersji do czekolady do końca rejsu.
Do Nexo weszliśmy bez problemu. Szybkie zwiedzanie tak, by zmieścić się w dwóch darmowych godzinach portowania. Padł pomysł by tu nocować i się wreszcie wyspać, jednak słusznie mój pierwszy oficer zasugerował aby przeparkować się na silniku do Svaneke. Nexo jednak nie jest portem, w którym chcielibyśmy zostawać na dłużej więc rzuciliśmy cumy i ruszyliśmy do Svaneke, gdzie dobiliśmy pod wieczór. Mimo zmęczenia załoga chciała koniecznie zobaczyć z bliska latarnię sektorową, na którą wpływaliśmy do portu oraz latarnię morską. Czekał nas zatem malutki spacer przed snem, morale rosło z minuty na minutę. Wkoło malownicze domki, malutkie skałki i piękne widoki. Po powrocie ze spaceru na zupełną odbudowę morale załogi cook przygotował zapiekanki z serem i ketchupem a do tego piwko, które (nawet niedopite do końca) momentalnie zamknęło nam powieki. Bezpieczni przycumowani w porcie oddaliśmy się zatem w objęcia Morfeusza.

Tagi: rejs, relacja, Bałtyk, Bornholm
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 3 December

W Berdyczowie urodził się Józef Korzeniowski, pisarz marynista, znany później jako Joseph Conrad; jako młody człowiek wyemigrował do Anglii, gdzie zaciągnął się na statek. Po latach służby na morzu osiadł w południowej Anglii, gdzie zmarł w 1925 r.
czwartek, 3 grudnia 1857