TYP: a1

Jak bardzo cenicie swoje dane?

czwartek, 21 marca 2019
Anna Ciężadło

No jak? Wyobraźcie sobie, że posiadacie pendrive, a na nim całkiem fajne foty. Żeby nie było - nie obciachowe, po prostu ładne. Pewnego dnia gubicie ten nośnik danych i po dłuższym czasie dowiadujecie się z telewizji, że komuś udało się go znaleźć… z tym, że wasz pendrive przeszedł naprawdę, ale to naprawdę trudną drogę. Nadal chcielibyście go odzyskać? Bo jedna pani chciała.

Fokaccio                                                                                                                          

Większość morskich stworzeń nie jest szczególnie wybredna w kwestii diety. Niemal wszystko, co znajdzie się w okolicy paszczy lub dzioba, zostaje przezornie połknięte, albowiem nigdy nie wiadomo, kiedy trafi się szansa na następny posiłek. A przecież tłuszczyk sam się nie wyhoduje.

Skutkiem takich niecnych praktyk, zwierzaki zjadają rozmaite dziadostwo; również nasze śmieci. Wiemy o tym dlatego, że część takich posiłków kończy się tragicznie, a część -  interesująco. Z czego możemy to wywnioskować? A no z badania… kupy. Tym razem przyczyną zamieszania stała się kupa foki. To znaczy zwierza, którego laik nazwałby foką; naukowcy natomiast wiedzą dobrze, że jest to lampart morski. A skoro o naukowcach mowa…

 

NIWA

OK, ustalmy jedno; uczeni miewają dziwne pomysły, ale u ich podstaw niemal zawsze leży szeroko pojęte dobro ludzkości. Ewentualnie planety. Tym razem wzięli oni na tapetę zwyczaje lampartów morskich, by ustalić, dlaczego ostatnimi czasy uległy one zasadniczej zmianie.

Otóż, lamparty zwykle śmigały sobie pomiędzy Nową Zelandią a Antarktydą, ale od jakiegoś czasu zaprzestały wycieczek na południe i uparcie koczują w okolicach Nowej Zelandii. Naukowcy z NIWA, czyli Narodowego Instytutu Badań Wody i Atmosfery, pragnąc dociec, dlaczego tak się dzieje, postanowili zbadać odchody tych zwierząt. Okazuje się bowiem, że właśnie odchody - podobnie, jak nasze śmieci - są prawdziwą kopalnią wiedzy na temat tego, kto je pozostawił. I tak się złożyło, że tym razem w pobranej próbce odchodów odkryli… pendrive.

 

Wolontariusze

Uczeni są od wyciągania wniosków - ale żeby było je z czego wyciągać, najpierw należy się trochę zmęczyć i pobrudzić. No ale od czego mamy idealistów i miłośników planety? Procedura badań wygląda zatem następująco; najpierw trzeba wpaść na pomysł (np. zbadajmy kupę lamparta, ona nam coś powie), a potem należy znaleźć szaleńców, którzy to dla nas zrobią (i to najlepiej za darmo).

Później zebrane przez wolontariuszy próbki zamraża się. Dopiero po dostarczeniu ich do laboratorium można je rozmrozić i… oddać innym wolontariuszom, którzy odwalą resztę czarnej roboty. Na przykład wydłubią z próbki pendrive.

Rzecz jasna, ta procedura zajmuje nieco czasu, toteż od momentu pobrania próbki do czasu stwierdzenia w niej obecności pendrive minął okrągły rok. Mimo to (i mimo przejścia przez foczy układ pokarmowy), okazało się, że urządzenie jest w pełni sprawne.

 

Fotki

Po podłączeniu do komputera okazało się, że pendrive zawiera zdjęcia i filmy. Uczeni postanowili więc odnaleźć ich właściciela, co nie było proste, bowiem na fotkach były głównie lamparty morskie. Te same, których kupy postanowili zbadać. Czyżby zatem pendrive zgubił jakiś naukowiec? Jasne, że nie - przecież nie oni zbierają próbki, hello!

Pewne było natomiast, że nośnik danych zgubił ktoś równie szalony i zafascynowany lokalną przyrodą, jak wolontariusze, zbierający próbki dla NIWA. Niektóre fotografie zawierały jednak pewne wskazówki co do właściciela; posiadał on bowiem czerwone buty i niebieski kajak.

Czy to wystarczy do identyfikacji? Cóż, nieszczególnie. NIWA postanowiła więc wystosować apel do ludzkości, licząc, że właściciel sam się zgłosi. Zamieszczono na Twitterze ogłoszenie, obiecując oddanie pendrive, ale niezupełnie za darmo (pamiętajmy, mowa o naukowcach, a ci nie przepuszczą żadnej okazji, by zmusić jakiegoś jelenia do wykonania za nich pracy). Ceną za pendrive miała być kolejna próbka foczych odchodów. Niekoniecznie z elektroniką w środku.

 

Ja, ja!

O dziwo, zgłosiło się wielu chętnych, twierdzących uparcie, że pendrive jest ich własnością. W końcu o sprawie zrobiło się głośno i kiedy trafiła ona do mediów, udało się znaleźć prawdziwą właścicielkę pendrive. Okazała się nią  pani Amanda Nally, wolontariuszka (a jakże) z Sea Lion Trust z Nowej Zelandii.

Amanda nakręciła materiał podczas spływu kajakowego w 2017 roku. Jak sama twierdziła, wysiadła wówczas na plaży, gdzie znajdowały się lamparty i prawdopodobnie wtedy właśnie upuściła urządzenie, które wpadło wprost do lamparciej kupy. Naukowcy doszli jednak do innych wniosków.

Pendrive był bowiem otoczony piórami i resztkami ptasich kości. Uczeni doszli więc do wniosku, że urządzenie musiało upaść, zostać pożarte przez morskiego ptaka, który następnie został zjedzony przez lamparta, i dopiero ten go wydalił. Czyli pendrive przeszedł przez dwa układy pokarmowe - i nadal działa. Ciekawe, jakiej firmy jest to urządzenie?

Tagi: foka, pendrive, badania
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 29 marca

S/y "Stary" z załogą Śląskiego Yacht Clubu pod dowództwem Jacka Wacławskiego opłynął Przylądek Horn; w trakcie rejsu "Stary" m.in. odwiedził Stację im. Henryka Arctowskiego.
sobota, 29 marca 2003
S/y "Asterias" pod dowództwem kapitana Marka Sobieskiego opłynął Przylądek Horn.
wtorek, 29 marca 1988