TYP: a1

Ferie na Kanarach 2015!

Ferie na Kanarach 2015!
Jacht Cyklades 43
Rodzaj rejsuTurystyczny
Kapitan / skipperAdam Mrozowicz
Liczba uczestników9
Region
TrasaWyspy Kanaryjskie / Teneryfa - La Gomera - La Palma - Teneryfa
Co w zimowy, ponury czas, dominujący w polskim krajobrazie na przełomie stycznia i lutego może połączyć pilota, architekta, księgową, grafika, pielęgniarkę, licealistę i korpo-ludka?

No więc co ich łączy?

Z całą pewnością poszukiwanie słońca, wiatru i nowych doznań, których przy żeglarskim sposobie na wakacje nigdy nie zabraknie. Znalezienie miejsca w Europie odpowiedniego dla żeglugi w tej porze roku nie jest specjalną łamigłówką – Kanary – zamorskie terytorium Hiszpanii. Archipelag wulkanicznego pochodzenia, geograficznie w obrębie Afryki, okno na Atlantyk, przywołując choćby wyprawę Kolumba, który właśnie z La Gomery ostatecznie wyruszał na zachód w 1492 roku. Załoga zwarta i gotowa stawiła się na lotnisku w Poznaniu. Stąd po ponad 5 godzinach lotu czarterowym samolotem, znaleźliśmy się na południowym lotnisku Teneryfy. Pierwsze wrażenie – tak, o 23 wieczorem można tutaj chodzić w koszulce z krótkim rękawkiem! I ten zapach, jakże odmienny od smogu panującego w ciągle jeszcze opalanych węglem miastach. Dobry początek. W miejscu z tak rozwiniętą infrastrukturą turystyczną optymalną formą transportu jest wypożyczony samochód¹, dający swobodę i komfort za relatywnie małe pieniądze. Szybko dostaliśmy się do hotelu i zapadliśmy w regenerujący po długiej podróży sen. Mając dwa dni do przejęcia jachtu, wykorzystaliśmy ten czas bardzo aktywnie odkrywając kilka z atrakcji najpopularniejszej wyspy Kanarów. Przede wszystkim górujący nad całym archipelagiem, majestatyczny wulkan Teide². Jest to przy okazji najwyższy szczyt Hiszpanii. Poza tuzinami zdjęć z „dachu hiszpańskiego świata” nasza dzielna załoga wytyczyła nową drogę zejścia po wulkanicznym rumoszu. 1000 metrów deniwelacji szlakiem, którego górska kozica by się nie powstydziła, trochę siniaków i sporo satysfakcji. Drugie spotkanie z turystycznym szlakiem był zapierającym dech w piersiach spacer wąwozem z wioski Masca³. To górska ścieżka wśród pionowych, wysokich na kilkaset metrów ścian, prowadząca 600 metrów w dół do plaży położonej wśród klifów Las Gigantes. Jest to niezwykle piękny ale i wymagający szlak. Można go zakończyć powrotem łodzią do pobliskiego portu albo wrócić tą sama drogą( jeśli na górze zostawiliśmy samochód) co wymaga nie lada kondycji! Tak czy inaczej na Mascę warto zarezerwować cały dzień i przygotować sobie prowiant na drogę. Jeśli dołożymy do tych aktywności odrobinę słońca, hiszpańskiej kuchni, owoców wzmocnionych sangrią i oderwanie od codziennych obowiązków, otrzymamy zadowoloną i zmotywowaną załogę, która w sobotę późnym wieczorem zaokrętowała się na wcześniej odebrany i zaprowiantowany jacht w marinie Radazul, pięć mil morskich na południe od stolicy Kanarów – Santa Cruz. Kiedy już wyjaśniliśmy osobom, które po raz pierwszy były na jachcie, gdzie na naszym 43 stopowym Cykladesie jest rufa a gdzie dziób, obraliśmy kurs na Marinę San Miguel. Pogoda zrobiła nam psikusa i zamiast słońca mieliśmy ciemną chmurę, która goniła nas przez kilka godzin. Sprzyjający, typowy na Kanarach północno wschodni kierunek wiatru przy odpowiedniej sile pozwolił szybko pokonać dystans 35 mil morskich. Żeglugę umiliły coraz to śmielsze akrobacje dziesiątek delfinów, które jakby chciały nam zrekompensować zasnute chmurami niebo. Pierwsze chwile na morzu – ba!- na oceanie z uciążliwą falą i bujaniem pokładu, spowodowały, że zapach portowego betonu podziałał kojąco na nerwy. Szybko też dał o sobie znać apetyt. Swoje kroki skierowaliśmy więc pośpiesznie do okolicznej tawerny, której menu zdobyło uznanie wtedy jeszcze „szczurów lądowych” podczas wizyty dwa dni wcześniej. Drugiego dnia kontynuowaliśmy rejs wzdłuż wybrzeża Teneryfy.

Załoga teraz już doświadczona, nic sobie nie robiła z grozy mórz i choroby morskiej. W nagrodę Neptun uraczył nas widokiem przepięknie rozświetlonych zachodzącym słońcem, wysokich nawet do 600 metrów Klifów Las Olbrzymów. Po zapoznaniu się z prognozami pogody, decyzją kapitana, kolejnym etapem naszej wyprawy okazała się La Gomera. To druga najmniejsza z wysp archipelagu. Według nas zdecydowanie przewyższa resztę odwiedzonych przez nas miejsc swoim urokiem i życzliwością mieszkańców. Nie jest to miejsce o tak wszechobecnym przemyśle turystycznym. Znajduje się tu system doskonale oznaczonych i opisanych szlaków pieszych, Niesamowity wiecznie zielony las tropikalny pod patronatem UNESCO, otaczający najwyższa obszar wyspy z wysokim na 1487 metrów szczytem Garajonay. Z uwagi na często występująca tu mżawką, pamiętajmy o ubraniu przeciwdeszczowym. Ewenementem na tej górzystej, poprzecinanej wąwozami wyspy jest ciągle jeszcze żywa forma komunikacji – tzw. Języka gwizdów El Silbo. Przemierzając wyspę mijamy zawieszone na skalnych półkach osady i domostwa o charakterystycznej kanaryjskiej architekturze . A przy dobrej pogodzie zwracając wzrok w stronę Teneryfy docenimy ogrom wulkanu Teide. Wypłynęliśmy ponownie na przesmyk szerokości 15 mil pomiędzy Teneryfą i La Gomerą. Naszą wyobraźnię rozpalała nadzieja na spotkanie z wielorybami, które pojawiają się na tym akwenie. Za każdym grzbietem fali wypatrywaliśmy choćby znaku tych największych morskich ssaków. Wtem jakby grupa delfinów pojawiło się nieopodal nas. Dopiero analiza ich zachowania i wyglądu, urzeczywistniła spełnienie naszego marzenia. To stado tzw. wielorybów pilotów( gatunek wieloryba z rodziny delfinowatych, osiągających długość do 6,5 metra i wagę 4 ton). Wkrótce potem zza chmury wyjrzało słońce, którego promienie natychmiast przegoniły długi rękaw. W ruch poszły stroje kąpielowe i… chrzest lądowych ssaków w odmętach Atlantyku o tej porze roku w temperaturze 19 stopni Celsjusza. Na kąpiel skusili się prawie wszyscy na czele z jachto-stopowiczem 28-letnim Radkiem z Poznania, którego zgodziliśmy się zabrać do Las Galletas. Barwna to postać, żyjąca już trzy lata niczym Robinson Crusoe na Kanarach. Życzymy mu szczęścia i mamy nadzieje ponownie spotkać.

Pokonanie drogi powrotnej do portu macierzystego pod wiatr jeszcze kilka dni wcześniej przyprawiłoby kilkoro z nas o przerażenie. Jednak organizm przyzwyczaja się do warunków na jachcie. Część z nas wytrwale spędziła w kokpicie. Inni pod pokładem śpiąc lub czytając książkę. Wszyscy bezpiecznie zacumowaliśmy w porcie z którego wyruszyliśmy. Muzyka, opowieści, gry planszowe, lokalne przekąski i napitki, wprawiły nas w dobry nastrój i poczucie ciekawej przygody. Mając w sobotę dużo czasu do dyspozycji po oddaniu jachtu i jeszcze jedną noc na Teneryfie, skierowaliśmy się na północne wybrzeże do Puerto de la Cruz. Zostawiwszy podręczny(wg. standardów przewoźnika) acz ciężki bagaż w hotelu, udaliśmy się do jednej z najbardziej promowanych atrakcji przygotowanych dla turystów na Teneryfie – Loro Parku. Ten stworzony z rozmachem kompleks rozrywki i pokazy zwierząt, jest zdecydowanie godny polecenia. Można zakochać się w zwierzętach a nawet w treserze jak jedna z naszych koleżanek, która o mało nie rzuciła architektury dla delfinów tresury. Wieczorne życie hiszpańskiego miasta w okresie karnawału dopełniło wrażeń. W niedzielny poranek, odwiedziliśmy jeszcze dwa malownicze miasteczka La Orotava i La Laguna. Senny, pozbawiony o tej porze turystów klimat uliczek i placów, bezmiar oceanu ciągnącego się po horyzont, aromatyczna kawa i widok kłującego niebo wulkanu sprzyjał rozkoszowaniu się ostatnimi chwilami pobytu. Dojechaliśmy do lotniska w strugach ulewnego deszczu, obserwując zaskoczenie w oczach tysięcy osób opuszczających terminal przylotów. Nas przez 9 dni pobytu słońce nie rozpieszczało ale opadów nie doświadczyliśmy. Nastroje dopisywały, pamięć przeżytych przygód jeszcze długo będzie rozgrzewał nas w zimowym, polskim krajobrazie. Zwiedziliśmy wiele ciekawych miejsc mając świadomość ile jeszcze atrakcji oferuje każda z siedmiu wysp Kanaryjskich. Odprowadzając z samolotu wzrokiem malejące kontury lądu, w duszy kilkoro z nas kiełkowała myśl o powrocie na te magiczne wyspy. Na kolejną podróż… a może na stałe. A poniżej kilka przydatnych informacji :) ¹ Wypożyczając samochód osobowy typu vw polo na jeden dzień trzeba się liczyć z wydatkiem 30-45 euro na dzień. Biorąc samochód na pięć dni koszt ten spada do ok. 17-25 euro za dzień. Główne trasa na Teneryfie to niepłatna, dobrze oznakowana autostrada. Na La Gomerze drogi są w dobrym stanie tam gdzie nie oberwały się skały i drogi nie zamknięto. Mniejsze drogi wymagają sprawności i uwagi od kierowcy z uwagi na ukształtowanie terenu. Można przemyśleć dodatkowe ubezpieczenie od wszelkiego rodzaju otarć o które nie trudno podróżując po lokalnych, pełnych serpentyn dróżkach. Teren jest wybitnie górzysty więc jadąc w więcej niż 2 osoby warto wziąć mocniejszy silnik aby nie zarzynać auta na pierwszym biegu. Paliwo jest tańsze niż na polskich stacjach benzynowych. ² Do kolejki, która wywozi nas pod szczyt wulkanu można dojechać samochodem. Z górnej stacji kolejki na sam wierzchołek, wejście dozwolone tylko po wcześniejszym uzyskaniu zezwolenia. Cena za przejazd w dwie strony to 26euro. Należy pamiętać, żeby ubrać się stosownie do wysokogórskiej wycieczki. To ponad 3500 m n.p.m. ³ Biorąc pod uwagę poziom trudności zarówno szlaku w dwie strony jak i drogi dojazdowej, gdzie na jezdni szerokości samochodu osobowego trzeba się mijać z autobusami i trudno o miejsce parkingowe sugerujemy mniej wytrawnym podróżnikom wybrać się tam transportem publicznym.
TYP: a3
0 0
Komentarze
Uczestnicy rejsu


TYP: a2