Relacja z rejsu w Turcji

środa, 26 listopada 2025
Jerzy Cygler

18 X 2025, sobota

Wylot z Warszawy jest zaplanowany na 9:40. Trzy załogi spotykają się na lotnisku prawie w komplecie, 3 osoby poleciały do Turcji nieco wcześniej. Polska żegna nas nieprzyjemną pogodą. Nie jest to złota polska jesień, ale typowy dżdżysty dzień. To dodatkowa motywacja do zmiany klimatu. My chcemy zmienić klimat, ale samolot niekoniecznie. Start opóźniony o ponad godzinę. Zdarza się. Lot spokojny, lądujemy w Antalyi po południu. Tutaj też spore opóźnienie przy odbiorze bagażu. W sumie tracimy ponad 2 godziny. Mamy jeszcze przed sobą  trzygodzinną podróż do Fethiye. W założeniu jeszcze dzisiaj mieliśmy odebrać jachty, ale to już nieaktualne. Do Ece Marina docieramy późnym wieczorem. Łódki przygotowane, choć jacht Tomka lekko zasyfiony, nie ogarnięty. Z drobnymi defektami. Na Naszej Iris brak kompletu dla jednej osoby (pościel, ręczniki). Jutro się wyjaśni. Podstawowe zakupy w sklepie w marinie i wieczór w kokpicie. Jest przyjemna temperatura. Pogawędki przy szklaneczce rumu i idziemy spać.

19 X, niedziela

Poranek ładny, słoneczny, z każdą chwilą coraz cieplejszy. Temperatura powietrza w nocy oscylowała ok. 11 C, ale na jachcie jest znacznie cieplej, woda morska ma ponad 25 C i to robi swoje. W wodzie pojawiają się portowe gównozjady – lizy (cefal cienkowargi). Jest też żółw morski. Nie wiemy, o której będzie odbiór jachtu, jemy śniadanie. Po 9.00 zgłasza się bosman, zaczynamy procedury. Przyczyną braku dziesiątej pościeli był fakt zgłoszenia 9 osób, chcemy to skorygować. Bosman mówi, iż nie jest to potrzebne, donoszą 10 pościel, a dziesiąty członek załogi? Zabraliście go z jakiejś plaży. Niech będzie i tak. Część załogi idzie na zakupy, wymieniamy też część naszych pieniędzy na liry tureckie. Waluta gówno warta, 1 lira to około 9 groszy. 48 ichnich fifików potrzeba na 1 Euro. Mają od wielu lat dużą inflację, kraj poza tym niezbyt majętny – jak każda dyktatura. Przeciętna pensja to tutaj 2000 – 2500 PLN. W założeniu mieliśmy wystartować ok. południa, w realu odbijamy o 13:30. I tak jesteśmy pierwszym jachtem z naszej wycieczki, który opuszcza marinę. Docelowym punktem będzie Knidos na granicy Morza Śródziemnego i Egejskiego. Ale najpierw popłyniemy na wschód, do Zatoki Motyli. Temperatura wysoka, jest przyjemnie gorąco. Miejsce postojowe to zatoka o stromych, skalistych kolorowych brzegach, urok podkreśla zachodzące słońce. Jedynym kłopotem jest wiatr (którego nie było w trakcie drogi) i spora, martwa fala. Kąpiel ( woda, przypomnę - 25C), podziwianie widoków, a jednocześnie pierwsze objawy choroby morskiej u niektórych członków załogi. Pod wieczór decydujemy się na zmianę kotwicowiska.  Zanocujemy w ok. Oludeniz, też ładna miejscówka, nie będzie kołysało. Tutaj zresztą brzydkich postojów nie ma. Dopływamy tam w nocy, po mniej więcej 30 min. Stajemy obok kilku jachtów, słychać niestety ruskij jazyk, jak zresztą w naszej marinie. Bolszewików w Turcji sporo, dominują. Tutaj wieczór w cieniu olbrzymiej góry, daje klimat. A jest na tyle klimatycznie, iż jeden naszych wykonuje skok na główkę. Ale nie do wody, tylko z kokpitu do mesy. Mamy na stanie chirurga, ale nie był potrzebny.

20 X poniedziałek

Prognozy są takie, że wiatru nie będzie, a jeśli już to w mordę. No trudno. Do szkoły też mieliśmy pod górkę, w końcu nie jesteśmy tutaj dla przyjemności. Pogoda nieco odmienna od wczorajszej, nie ma upału, jest zachmurzenie. Ale krótka koszulka i takież gacie wystarczą. To zapewne i tak lepiej, jak w kraju. Odpalamy motor o 7:45 i ruszamy na zachód. Wiatru nie ma, potem powoli pojawia się, ale dokładnie z W, czyli w mordę. Wieje 10 kn, gdyby to było w dupę, to jeszcze OK, ale halsować pod coś takiego to nieporozumienie. Kiedy mijamy półwysep Disilbimez, wiatr nieco tężeje i zmienia kierunek na NW. My dokładnie tak samo zmieniamy kurs, tyle że znów idealnie pod wiatr. Jeden z załogantów na jachcie Tomka łapie tuńczyka. Takie ryby to tutaj naprawdę rzadkość. Do zatoki Ekincik dopływamy wczesnym popołudniem, o 14:30 cumujemy przy pomoście My Marina. Kiedyś postoje były tutaj bezpłatne, wystarczyło pójść na kolację do restauracji. Teraz trzeba uiścić 70 Euro za nasz jacht. Biorąc pod uwagę 10 osób, keję, prąd, wodę, łazienki - nie jest to wygórowana cena. Restauracja do najtańszych też już nie należy. Ale miejsce piękne, cicho jak w uchu igielnym. I pięknie. Bosmani pomagają cumować, potem kąpiel w ciepłej wodzie. Obok nas 2 jachty z bolszewikami. Ruskich tutaj w ogóle jak nasrał i rozmazał. Ale chyba trochę się wstydzą, żaden nie ma sowieckiej bandery. My jemy obfity obiad, 2 godziny później idziemy jeszcze do knajpy. W tym czasie przychodzi właściciel po opłatę, ale nie chce mu się wdrapywać na górę. Jutro przyjdzie. Ceny wysokie, jedzenie nie jest jakieś super. Czasy się jednak zmieniają. Wieczór w kokpicie z nutką alkoholu. No, może niekoniecznie nutką…  

21 X, wtorek

Rano chcemy zapłacić, ale nie ma komu. Biuro zamknięte, bosman nic nie chce przyjąć. Po jakimś czasie podjeżdża auto, ten gostek też nie chce kasy. Z drugiej strony, to nie lubimy się narzucać… O 9,30 odpływamy. Lenistwo właściciela zostało ukarane. Idziemy na południe półwyspu Bozburun. Naszym celem jest zatoka Bozuk Buku. Po przepłynięciu ok. 1 nM na naszej drodze pojawia się okręt wojenny. Kiedy mamy ok. 200 m odpala swojego diesla co powoduje chmurę dymu – niektórzy myślą, że to zasłona dymna – i schodzi nam grzecznie z drogi. Trzeba koniecznie wprowadzić korektę do prawa drogi na morzu: wojenny zawsze ustępuje żaglówce. Staje 100 m w bok od naszego kursu. My też nieco odbijamy, kiedy jesteśmy na jego wysokości oddajemy salut banderą. Ma wiać, stawiamy grota. Pięknie łopocze, ale na wietrze własnym. Z każdą godziną nadzieje na wicher nikną, morze płaskie jak deska. Zwijamy grota i dalej sam motor. Nasz jacht to w zasadzie hauseboat. Ok. 15.00 docieramy do naszej zatoki. Widoki przepiękne. Cumujemy po lewej stronie od wejścia. Są mooringi, nie ma mediów. Postój 100 Euro, chyba że załoga idzie do knajpy. Taki mamy też zamiar. Ale najpierw wdrapujemy się na szczyt wzgórza, które pilnuje prawego wejścia do zatoki. Ok. 1500 lat przed naszą erą był tutaj zamek, zapewne licyjski, który bronił wejścia do zatoki. Z góry zatoka pokazuje swoje piękne oblicze. Pojawia się zachodzące słońce, cały świat nabiera pięknych kolorów. W nocy mają być jeszcze spadające gwiazdy. Przyroda jest dla nas bardzo łaskawa. No może z wyjątkiem wiatru. Meteo mówi, że w nocy ma lać, a w dzień wiać. Ale w te wiatrowe zapowiedzi powoli przestajemy wierzyć. Kolacja naprawę smaczna, przystępna cenowo. W nocy rzeczywiście gwiazdy spadają, część załogi obserwuje piękne zjawisko – nereidy. Nad ranem ma sporo padać, potem wiać. Zamykamy pokład tentem, idziemy spać.

22 X, środa

Zapowiadanego deszczu nie było. Możemy zatankować wodę, i to za darmo, co też czynimy. Następne 4 postoje bez opcji tankowania, więc trzeba ją będzie oszczędzać. Jak z tym wyjdzie – czas pokaże. Jest wiatr, i to z korzystnego kierunku. Jemy śniadanie i żagle w górę. Wiatr ok. 20-24 kn, czyli 5 B. Nie ma dużej fali, nawet ci, którzy mogą mieć chorobę morską dobrze to znoszą. Jacht zbyt szybki nie jest. Najpierw baksztag, potem połówka, tylko czasami przekraczamy 6 węzłów. Ale ładne słońce i piękne widoki rekompensują niedostatki. Pod koniec żeglugi pełny bajdewind, wśród załogi rodzi się pomysł, żeby w zatoce Hisaronu zrobić dodatkowo kilka kółek. Jednak zbierają się burzowe chmury, jest też prognoza burzy. Rezygnujemy z pomysłu dalszego żeglowania i wpływamy do uroczej zatoki Bencik. Zatoka przypomina mazurskie Bełdany. Jest dosyć wąsko, wysokie skaliste brzegi, ale porośnięte gęstą roślinnością. Są też palmy, zasadzone na terenie hotelowej plaży. Kotwicę rzucamy o 14.00.. Można się kąpać, opalać. Potem obiad. Stawiamy tent, w nocy ma lać. Po manewrach znów kąpiel, kolacja. A po niej hulanki i swawole, tańce najczęściej z szantami w tle. C2H5OH też nie brakowało. Impra do późnej nocy. I nikt nie skakał na główkę do mesy.  

 23 X, czwartek

Poranna kąpiel, śniadanie i ruszamy do Knidos. Wczorajsze prognozy zapowiadały sympatyczny wicher, rano już nieco zmniejszono siłę wiatru. Ale jak wypływamy na pełne morze to jest one gładkie jak stół. Te wszystkie prognozy o kant dupy potłuc. Wczoraj zapowiadana burza przeszła nam koło nosa ( choć ładnie błyskało ). W nocy też spadło zaledwie kilka kropel. Na razie main sail diesel i kierunek Knidos. Wiatru jak na lekarstwo przez całą drogę. Idziemy wzdłuż brzegu: pięknie ubarwione skały okraszone kępami zieleni. W końcu pojawia się wiatr, przy wejściu do naszej zatoki. Oczywiście dopychający. Przy pomoście stoją 3 jachty, jest jeszcze miejsce dla nas. Prądu nie ma, wody też, choć mają ją dowieźć jutro. Płacimy za postój 2000 lir za dzisiejszą noc, choć mamy tutaj pozostać 2 dni. Wędrujemy wzdłuż zabytkowej starówki, zresztą 2500 lat istnienia, czy to rzeczywiście taka starówka ? Zbudowano je w VI w. przed Chrystusem, miasto przetrwało 1000 lat. Po przejściu okolicy małego amfiteatru można wejść na teren bez biletu. Co też robimy. Zwiedzamy część doryckiej metropolii, po 2 godzinach większość wraca, dwa Tomki pozostają i zwiedzają dalej, aż do cudownego zachodu słońca, które skrzętnie archiwizują. Wieczorem kolacja w lokalnej, jedynej tawernie. Potem niektórzy wskakują do wody, dalej jest ciepła, ma 24 C. Delikatna alkoholizacja w kokpicie i idziemy lulu.

24 X, piątek,

Po śniadaniu zwiedzamy Knidos oficjalnie, koszt wejścia symboliczny, 5 Euro. A jest co oglądać. Oprócz kupy całkiem ciekawych gruzów piękne widoki na Morze Egejskie, jak również na Śródziemne, tam, gdzie jest nasza postojówka. Miejsce idealnie wyrzeźbione przez naturę. 2 zatoki osłonięte silnie rozgałęzionym wysokim półwyspem, tworzącym naturalny falochron i wiatrochron. Jedna, ta od strony Egejskiego, była portem wojennym, druga, od strony Śródziemnego – handlowym. Wracamy na jacht po południu. Przy kei stoi już Bavaria 46C, takiej jak nasza – Dominika. Ma jeszcze dopłynąć Tomek. Jemy obiad, część wyrusza na zwiedzanie pozostałej części doryckiego heksapolis. Wdrapujemy się ostro pod górę, ale tylko nieliczni dochodzą, inaczej mówiąc szczytują – dwa Jurki. Dwa Tomki wyruszyły wcześniej i zwiedziły cały półwysep, od latarni morskiej po falochron od wschodniej strony. Widok ze szczytu powala każdego na kolana. Szczególnie że można wejść na zmurszałą wieżę widokową. Wieża ma 4 podpory, z czego jedna przerdzewiała – nie ma już kontaktu z gruntem, schody metalowe pod kontem 80 0 też przerdzewiałe, część z nich wisi zupełnie w powietrzu. Na górze wieży podłoga kompletnie przerdzewiała, dziurawa, ugina się pod stopami. Ale zachodzące słońce oświetlające przepiękną górską scenerię i głęboki błękit morza każe zapomnieć o możliwości katastrofy. Po powrocie do naszej kei pojawia się Bavaria Tomka, przyklejają się do naszej burty. Tłumaczymy im, iż nie są to tanie rzeczy, ale jakoś nie interpretują prawidłowo tego faktu. Albo nie chcą. Dzisiaj kolacja w kokpicie, jakieś piwo i zasypiamy.

25 X, sobota

Wczoraj zamówiliśmy 2 bochenki chleba, dostarczyli jeden.  Wypadł im jakiś pogrzeb i tyle. Dzięki temu również nie musieliśmy też płacić za jeden za drugi dzień postoju. Te trupienne klimaty mają jednak czasem wydźwięk zupełnie pozytywny. Wszystkie nasze jachty odpływają do 10.00, wracamy na wschód. Ale każdy własną drogą. Jest w końcu jakiś wiatr. Może nie najsilniejszy, ale w dupę. Płyniemy nie za szybko, ale jednak na żaglach. Jest słoneczny, gorący, a w zasadzie upalny dzień. Temp. na jachcie – 33 C. Opływamy grecką Simi od południa, tam wiatr praktycznie zdycha. Znów kataryna. Docieramy do Bozburun. Mały porcik położony na końcu cudownej zatoki. Osłonięty z każdej strony, i co najważniejsze – jest sporo wolnych miejsc. Cumujemy tuż przy niewielkim meczecie, muezin od razu drze ryja. I tak co godzinę. Takie lokalne Radio Maryja. Budzika jutro rano nie będziemy raczej musieli nastawiać. Płacimy za postój, wodę i prąd ( za wszystko oddzielnie ), robimy zakupy. Potem przechadzamy się wzdłuż nabrzeża, zasiadamy w knajpce, jemy kolację. Wszędzie pełno kotów. Jeden z kocurów wygonił psa, który przez przypadek wszedł do jakiegoś sklepu. W tym miejscu koty chodzą samopas, psy na smyczy. Pies chodzący luzem dostaje wpierdol od kota. Jest jednak porządek na tym świecie. Kocury włażą na jacht oraz  na nasze kolana jak jemy kolację w knajpie. Z kolei ich pchły włażą na nasze talerze. Po kolacji wieczór w kopkicie. Ale najpierw pozyskujemy granaty z jakiegoś drzewa, którego gałęzie wystają z ogrodu na ulicę. Czyli nie kradniemy. Co prawda robimy to w nocy lekko się rozglądając, ale jednak. Jak zwykle jest ciepło, koszulka z krótkim rękawem wystarcza, co podnosi wszystkim komfort życia w końcówce października. Na kei zielono i kwieciście jak u nas na wiosnę. Te październikowe tureckie wieczory jednak są nie do przebicia.

26 X, niedziela

W nocy mieliśmy współlokatorów, dwa koty spały w kokpicie, reszta warowała na kei przy naszej rufie. Skoro świt jeden z nich przytargał myszkę, którą pożarł z widocznym dużym zadowoleniem. Przy tym stężeniu kocurów gryzonie nie mają tutaj większych szans na przeżycie. Mieliśmy zamiar wyruszyć o 10.00, ale wyszło jak zwykle. Rano śniadanie, zakupy, wywalenie śmieci, uzupełnienie wody. Poza tym krótki spacer naokoło basenu portowego. Mnóstwo pięknych kwitnących roślin, palmy. Nie ma to, jak wiosna w końcu października. O 11:40 próba odejścia, ale nie działa winda kotwiczna. Powrót rufą na keję, szukamy przyczyny. Powinna działać, ale nie chce. Trochę jak z kobietą… Dzwonimy do naszego bosmana z Fethiye, instruuje co należy zrobić. Kotwica jest OK. Wystarczyło nacisnąć 2 przyciski, ale trzeba było je znaleźć. Mimo wszystko prościej niż z kobietą. Piękne słońce. Wychodzimy na wody zatoki Saksili Koyu i mijamy prawą burtą wyspę Kizil Ada, stawiamy szmaty. Wieje co prawda w mordę, i niezbyt silnie, ale staramy się wykorzystać każdy powiew. Jacht nowy, żagle też, choć nie mają zbyt dużej powierzchni. Samo halsujący fok nie wymaga obsługi, ale jest wielkości dużej chusteczki do nosa. Wiatr dokładnie z południa, do tego bardzo ciepły. Temp. na słońcu przekracza 33 st. Halsujemy pomiędzy Simi a kontynentem, czyli pomiędzy Azją Mniejszą a Europą. Wiatr powoli się wzmaga, dochodzi do 16 – 18 kn, co odpowiada 4 B. Przepiękny dla żeglugi dla jachtu z osobami na pokładzie, które jeszcze mają drobne problemy z błędnikiem. Fala też nie za duża, jest lekki rozkołys. A w kraju leje. To dodatkowo podkręca dobry nastrój w kokpicie. Mijamy Bozukkale i wpływamy do zatoki Serce Limani. Początkowo mieliśmy tam nocować, ale Tomek nam odradził ze względu na jakość tutejszej wody. Robimy krótkie kółko, mnóstwo fotek i wracamy na ocean. Teraz też halsujemy, ale na baksztagach. Wiatr dokładnie w dupę, nadal bardzo gorąco, widoki piękne. Przed 18.00 docieramy do Ciftlik, pięknej zatoki osłoniętej od strony otwartego morza wyspą o tym samym nazwisku. Z brzegu z kilku pomostów machają do nas żeby zacumować przy ich pomoście. Wybieramy gościa, którego zobaczyliśmy jako pierwszego, być może dlatego, że machał dużą żółtą flagą. Postój z mediami bezpłatny pod warunkiem zeżarcia u nich kolacji. Dopływając do tego miejsca zjedliśmy super kolację w wydaniu Śliwy ( w końcu przestał się opierdalać w kambuzie ). Nie jesteśmy głodni. Ale wieczorem coś tam skonsumujemy, czyli opłacimy postój. Jutro wypad pełnym morzem do Dalyan.

 

27 X, poniedziałek

Kolacja w tawernie w dniu wczorajszym nie powaliła. Rano jeszcze niektórzy z nas wędrują po okolicznych górach, podziwiają widoki. Tomek  D ( mamy ich dwóch, więc jeden jest junior, drugi zaliczany już do dziadersów, tak żeby jakoś ich rozpoznawać ) dostaje namiar na gostka, który przewiezie nas na wycieczkę motorówką po rzece Dalyan. Poza tym skończył nam się gaz, mamy namiar na kolejną osobę w Marmaris który ma nam ten produkt dostarczyć. Przed wypłynięciem mamy problem z rufą, a w zasadzie z klapą rufową. W jakiś tajemny sposób sama się zamknęła, zabierając ( i klinując się ) trap. I nie odpowiada na zadawane pytania. Ani nie reaguje na włącznik. Sprawdzamy bezpieczniki, wszystko OK. Ale blać dalej idzie w zaparte. Dzwonimy do naszego bosmana, ten krok po kroku odblokowuje urządzenie.  Stawiamy żagle, ok. 11-ej już płyniemy na północ do Marmaris, to o. 12 nM. Ale na żaglach ! Po wypłynięciu do zatoki skręcamy w prawo, do pierwszych pomostów. Jest kilka wolnych miejsc, cumujemy przy bocznym wietrze, który jak wiadomo zawsze ułatwia ten manewr. Tomek D ( skrót wyjaśniłem powyżej ) idzie do biura mariny. Kupuje 2 butle gazu. Możemy lecieć dalej. My odchodzimy od keji, przypływają bolszewicy którzy mają tutaj regaty. Tomek żegna ich serdecznym fuck Putin. Nie wiem jak u nich z angielskim, ale chyba zrozumieli. Prognoza na kolejny dzień jest niekorzystna pogodowo, od południa mają być burze, takie info podaje Tomek. Zmiana pierwotnego planu, Dalyan zostawimy na pojutrze, teraz uciekamy do zatoki Ekincik. Wieje, ale doskonale w pysk. Żagle w dół, przed zmierzchem docieramy na kotwicowisko, pierwsze dostępne po lewej stronie. Zresztą bardzo ładne. Poza tym to tutaj nie ma brzydkich miejscówek. Znów schwytaliśmy trochę opalenizny, a w kraju leje. I dobrze… Zatoka zabezpiecza przed ew. silnym wiatrem, wysokie, kolorowe skały porośnięte dosyć gęsto lasem pięknie się prezentuje. Kotwica z dziobu, cuma z rufy do drzewa i do wody. Ma jeszcze temp. 24 C. Potem lekka popijawa w kokpicie. Jutro nie robimy nic. 

 

28 X, wtorek

Rzeczywiście nic nie robimy. Śniadanie bez pośpiechu. Potem kąpiółka. Obok naszego jachtu sporo wędkarzy, pływa też jeden gostek z kuszą. Efekty prawie żadne. Rybki wielkości akwariowej, nic poza tym. Jak zresztą na prawie całej powierzchni morza Śródziemnego. Od południa pogoda zaczyna się psuć, pojawiają się zapowiadane burze. Tym razem prognoza była prawdziwa. Po południu odkrywany uszkodzenie jednej z klap na pokładzie. Ktoś wygiął otwartą klapę nie w tą stronę i szlak ją trafił. Tzn. trzyma się kupy, ale będzie do wymiany. Na taką ewentualność mamy ubezpieczenie w Pantaeniusie. Po obiedzie, oczywiście obfitym, sjesta, część idzie spać. Poprawiamy naszą pozycję, rzucamy jeszcze raz kotwicę, wydajemy ok. 60 metrów łańcucha. Mamy go w sumie 90. Nawiązujemy kontakt z naszym jutrzejszym przewodnikiem, umawiamy się na spotkanie jutro ok.  9 - 9,30. Ma był ładna pogoda.

29 X, środa

Pogoda rzeczywiście jest ładna. Wczoraj dosyć silnie wiało i padało, również w nocy. Teraz świt, bezchmurne niebo. O 7-ej start. W linii prostej mamy 4 – 5 mil, wiatr jest, ale oczywiście w mordkę. Only diesel. Po drodze jemy  śniadanie. Próbujemy dobić rufą do małego pomostu przy wyspie Delikada, u wejścia do rzeki Dalyan. O 9:30 ma po nas przypłynąć facet motorówką i zabrać na całodzienną wycieczkę po rzece. Dwa podejścia kończą się niepowodzeniem, kotwica nie trzyma, nie pomaga też boczny wiatr. Stajemy nieco dalej na samej kotwicy. Mamy 7 m. głębokości, 40 m. łańcucha - wystarczy. Facet podpływa przed czasem, grzecznie czeka, aż załoga cała zbierze się na pokładzie. Potem robi fantastyczną wycieczkę. Płyniemy deltą porośniętą trzcinowiskami jak nie przymierzając Kirsajty. Tylko faraona kręcić. Najpierw zwiedzamy resztki starożytnego licyjskiego miasta. Położone w pięknych okolicznościach przyrody, teren będący naturalną fortecą. Miasto jeszcze nie do końca odkryte, ostatni budynek jednej ze świątyń odkopano zaledwie 3 l. temu. Na szczycie świetnie zachowany amfiteatr z absolutnie doskonałą akustyką. Przy okazji dowiadujemy się, iż pojemność amfiteatru wynosiła zawsze     20 % całkowitej ilości mieszkańców. Nasz przewodnik znakomicie przygotowany do swojej roli. Opowiada mnóstwo ciekawych historii dotyczących tego regionu, skąd zresztą pochodzi. Potem płyniemy do małej miejscówki gdzie są gorące źródła, można się wytarzać w leczniczym błocie i opłukać owe ciepłą wodą. Czy błoto leczy, nie wiemy. Brudzi na pewno. Jemy naleśniki, pozyskujemy ( te słowo brzmi lepiej niż „kradniemy”, prawda ? ) granaty. Następnie skok na lewy brzeg rzeki do knajpki na obiad. Cały brzeg tej strony rzeki to jeden hotel i kilkadziesiąt knajp. Jedzenie OK. Robimy zakupy ( alkohol się skończył ), na deser mamy jeszcze przepiękne górskie jezioro Koycegiz Golu. Słońce zbliża się ku zachodowi, jezioro otoczone wysokimi górami ( do 2000 m ), naprawdę piękna sceneria. Wracamy na jacht równo z zachodem słońca. Nasz jacht na tym tle prezentuje się naprawdę wspaniale. Płacimy za podróż 170 Euro + jakieś piwo przez nas pochłonięte na pokładzie. Jeszcze rzut oka na piaszczysty półwysep blokujący wejście na deltę i wieczór w kokpicie. Półwysep oprócz tego że jest barierą dla rzeki, stanowi również miejsce lęgowe dla żółwi. Naprawdę piękny dzień. Dla zainteresowanych, tel. do naszego przewodnika: +90 535 584 55 71. Z nim warto zobaczyć ten zakątek.

 

30 X, czwartek

Noc jak zwykle spokojna. Po śniadaniu podnosimy kotwicę, kierujemy się na wschód. Zanim wrócimy do naszej mariny odwiedzimy jeszcze kilka pięknych miejsc w zatokach na zachód od naszej mariny. Wieje słabo. Raz stawiamy żagle, raz zdejmujemy. W Turcji wiało porządnie tylko jeden dzień. Ten, który my spędziliśmy na kotwicy. Ale słońce, którego w kraju będzie brakować, wynagradza niedostatki. Po południu dopływamy do Yassica Adalari. Tutaj kotwica po zachodniej stronie wyspy i spacer wzdłuż jej wschodniego brzegu. Widoki piękne. Onegdaj występowały tutaj króliki luzem, teraz nie ma po nich śladu. Niechybnie zeżarli. Tłoku nie ma, na wyspie jesteśmy sami. Po godzinie wracamy na pokład. Oczywiście w takiej scenerii przyrody należy się morska kąpiel. Potem kilka mil na main sail diesel w kierunku południowym, do zatoki Capi Creek. Urocza, zasłonięta ze wszystkich stron zatoka, są pomosty. Bardzo dużo jachtów, ale jest miejsce na keji, choć można stanąć też na kotwicy mocując cumę rufową do nabrzeża. Warunkiem postoju jest obecność całej załogi w knajpie. I zamówienie w wysokości 2000 Ł. Tadzik nie chce jeść pełnej kolacji, wraca na pokład. Gospodarz zauważa że kasa mu ucieka, pyta co z nim. Informujemy iż jest chory ( abstynencja to stan chorobowy ), zjemy kolację w 9 osób. Jedzenie nie jest najwyższej klasy. Tak jak i obsługa właściciela. Ale co tam, swoje już tutaj przeżyliśmy. Na keji przed kolacją tankujemy wodę, koniec z jej restrykcjami na pokładzie.

 

31 X, piątek

Po śniadaniu wychodzimy z naszej zatoki nieco bardziej na południe, tutaj przedostatnia w tym roku kąpiel w morzu. Woda jest nadal bardzo ciepła, ma 24 C. To ostatni dzień na jachcie. Na koniec są jakieś słabe powiewy, ale dla nas nieprzydatne, ze względu na wschodni kierunek i słabą siłę. Nijak halsować taką krypą jak nasza. Wleczemy się na silniku do Ece Marina. Przed wejściem już ostatnia kąpiel, i meldujemy się naszemu bosmanowi. Płyniemy do naszej keji, rejestrujemy się przez VHF celem zatankowania jachtu. Na swoją kolej czekamy na keji. Część załogi rusza od razu w miasto. Po ok. 1,5 godzinie mamy swoją kolej. Dopłynięcie utrudnia nam jakiś jacht z bolszewicką załogą na pokładzie. Tankujemy 135 l. diesla. Na motorze zrobiliśmy 217 nM, na żaglach – 132, w sumie – 349 nM. Po zdaniu jachty ( pęknięte jedno okno, poza ty bez większych szkód ) reszta też rusza w teren. Nad miastem, w jego południowej części można obejrzeć licyjskie grobowce. Poza tym sklepy ze standardowym badziewiem. Sporo knajpek, w jednej z nich lądujemy na kolację. Króluje kebab. Bardzo dobrej jakości i w bardzo przystępnych cenach. Potem pakowanie się i ostatni  wspólny wieczór w kokpicie. Jutro 08:30 zbiórka przed biurem mariny i wyjazd na lotnisko w Antalyi.

Załoga

2 osoby po raz pierwszy brały udział w rejsie morskim, reszta już liznęła morza. Byliśmy zgrani, z dobrą komunikacją, nie było żadnych problemów. Nawet jedyny abstynent zachowywał się poprawnie. Pomimo że nie pił.

Jacht

Bavaria C46 Iris z 2024. Dobrze rozplanowany, wygodny, 10 osób rzeczywiście może się na nim pomieścić. Ma nieco mało żagla: grot rolowany w maszcie, fok samo halsujący. To sprawia, iż żagla jest stosunkowo mało, i prędkości jakie osiąga nie są oszałamiające. Rzadko przekraczaliśmy 6 kn. Mankamentem są uszczelki. Jacht miał jeden rok, a już się sypały.

Akwen

Południe Turcji to chyba najbardziej malowniczy rejon morza Śródziemnego. Tutaj nie ma kiepskich postojówek. Jest mnóstwo bezpiecznych zatok, często z pomostami i tawernami. Ale przymusu nie ma, w naprawdę wielu miejscach można stanąć zupełnie na dziko i bardzo bezpiecznie. Poza tym sporo miejsc z zabytkami które liczą po kilka tysięcy lat. Turcję warto zaliczyć pod żaglami.

Czarter

Firma czarterowa to Eos Yacht Charter – nie było z nimi żadnych problemów. Imprezę spranie organizował Boguś Kropiewnicki, pośrednikiem była firma Leo Yachting reprezentowana przez Magdę Koczewską, która była członkiem naszej wyprawy płynęła z Tomkiem.

I wachta: Jurek Skupiński, Bożena Nyszk, Jola Król

II wachta: Janek Dawicki, Ela Dawicka, Tomek Szkwarek   

III wachta: Tadzik Święciński, Marek Kurtyka, Tomek Mularczyk

Skipper i autor: Jurek Cygler

PS tytuł wspomnień jak i rejsu „w intencji potencji„ ma swoje źródło, ale nie mogę go zdradzić, obowiązuje mnie tajemnica lekarska…

Jurek Cygler

 

Tagi: Turcja, rejs, relacja
TYP: a3
0 0
Komentarze
TYP: a2

Kalendarium: 26 listopada

Z Les Sables D'Olonne startuje 1 edycja Vendee Globe Challenge.
niedziela, 26 listopada 1989
Na Atlantyku, podczas powrotnej drogi z nieudanych dla załogi regat OSTAR, zginął Czesław Gogołkiewicz, kapitan jachtu "Raczyński II".
środa, 26 listopada 1980
W Gdyni w porcie na Oksywiu opuszczono banderę na ORP "Iskra", trzymasztowym szkunerze Marynarki Wojennej.
piątek, 26 listopada 1976
Bunt na "USS Somers", trzech przywódców rebelii powieszono na rejach 2 grudnia następnego roku.
sobota, 26 listopada 1842